niedziela, 28 czerwca 2009

O podstawie moralności: Pogląd sceptyczny

Gdy jednak rzucimy okiem wstecz na owe dwa tysiące lat daremnych usiłowań oparcia moralności na trwałej, pewnej pod­stawie, to łatwo zjawić się może przypuszczenie, że może też właściwie nie ma żadnej moralności naturalnej, niezależnej od ludzkiego ustawodawstwa, że może moralność jest faktem na wskroś sztucznym, środkiem wynalezionym jedynie w celu ła­twiejszego okiełznania samolubnej, złośliwej ludzkości, oraz, że nie mając naturalnej podstawy i świadectwa wewnętrznego, upa­dłaby niezawodnie, gdyby nie podpora, jaką znajduje w pozytywnych religiach. Prawo i policja nie wszędzie mogą wystarczyć; bywają przestępstwa trudne do wykrycia; bywają i takie wykroczenia, których karanie może być ryzykowne; w podobnych wypadkach jesteśmy pozbawieni opieki społecznej. Zresztą prawo cywilne może nakazywać sprawiedliwość, ale nie może narzucać obowiązku miłości bliźniego i czynienia dobrze - choćby z tego powodu, że wówczas każdy chciałby być stroną bierną, a nikt stroną czynną. Spostrzeżenia tego rodzaju dały początek hipotezie, że moralność opiera się jedynie na religii i że obie mają za cel uzupełniać urządzenia państwowe i prawodawcze, tam, gdzie te urządzenia okazują się niedostateczne. Według tej hipotezy nie ma moralności naturalnej czyli wypływającej z samej natury rzeczy lub natury człowieka; skąd jasno wynika, że filozofowie na próżno starają się odnaleźć jej podstawę. Pogląd ten nie jest pozbawiony pozoru prawdy. Już Pyrronnicy wypowiadali go, „Nic nie jest złe lub dobre z natury, różnica ta jest ustanowiona przez opinię ludzką", a i w nowszych czasach myśliciele przyznawali się do niego. Dlatego też pogląd ten zasługuje na staranne rozpatrzenie, choć byłoby niezaprzeczalnie wygodniej usunąć go inkwizytorskim rzutem oka na sumienie tych, u których myśl podobna powstać mogła.

Wielki i bardzo młodzieńczy błąd popełnia ten, kto sądzi, że wszystkie sprawiedliwe i uprawnione postępki ludzkie są istotnie moralne. Między sprawiedliwością, jaką zwykle ludzie się rządzą, a rzeczywistą prawością serca zachodzi raczej zwykle stosunek podobny do tego, jaki istnieje między objawami grzeczności, a prawdziwą miłością bliźniego. Ta ostatnia w samej rzeczy przezwycięża egoizm, podczas gdy grzeczność czyni to tylko pozornie. Trzeba być bardzo prostodusznym lub niedoświadczonym, aby brać za dobrą monetę i za objaw wrażliwego poczucia moralnego i sumienia całą ową uczciwość, którą ludzie wystawiają na pokaz i którą chcą mieć wyższą ponad wszelkie wątpliwości, całe owo wspaniałe oburzenie cnotliwych, gotowych przy naj­mniejszym podejrzeniu zapłonąć świętobliwym gniewem. Cała ta zwyczajna sprawiedliwość, którą ludzie rządzą się we wzajemnych stosunkach i która jest uważana za niewzruszoną zasadę, wypływa z dwóch konieczności zewnętrznej natury: po pierwsze z porządku prawnego, za pomocą którego władza państwowa broni praw jednostki, i po drugie stąd, że aby uzyskać powodzenie w świecie, trzeba koniecznie zachować dobre imię i cześć obywatelską. Wskutek tej ostatniej konieczności każda jednostka znajduje się pod kontrolą opinii publicznej, która z nieubłaganą surowością sądzi wszelkie wykroczenia w tym względzie i ściga za nie winnego aż do śmierci. Opinia w tym wypadku kieruje się prawdziwą mądrością, wychodzi bowiem z zasady, że „operari seąuitur esse", to znaczy uznaje pogląd, że charakter jest niezmienny i że ktoś, co - raz jeden postąpił w pewien sposób, przy podobnych okolicznościach bezwarunkowo postąpi tak samo po raz drugi. Te więc dwa względy czuwają nad uczciwością publiczną, i mówiąc otwarcie, źle by nam było bez nich, szczególniej co się tyczy własności, tego środkowego punktu życia ludzkiego, wokół którego krążą wszystkie zabiegi. Czysto etyczne pobudki do uczciwości, przyjmując, że takowe istnieją, mogłyby tylko w sposób pośredni znaleźć zastosowanie w sprawach prywatnego posiadania. Bezpośrednio bowiem mogą one odnosić się jedynie do prawa naturalnego, do prawa zaś pozytywnego odnoszą się pośrednio i tylko o tyle, o ile to prawo pozytywne wspiera się na prawie naturalnym. Lecz prawo naturalne jest przywiązane tylko do takiej własności, która została zdobyta własną pracą; wtedy bowiem zamach na własność staje się zamachem na siłę, włożoną w nią przez posiadacza, a przez to pozbawieniem go tej siły. - Teorię zawładnięcia odrzucam bezwarunkowo, lecz nie mogę tu wdawać się w jej obalanie. Prawda, że wszelkie posiadanie, oparte na prawie pozytywnym, wypływa ostatecznie z naturalnego prawa własności, które jest jego źródłem pierwotnym, jakkolwiek oddzielonym odeń przez wiele ogniw pośrednich. Lecz jakże daleko w większości wypadków nasze prawo cywilne odbiega od swojego pierwotnego źródła, od naturalnego prawa własności. Po większej części byłoby rzeczą nie tylko trudną, ale nawet wprost niemożliwą wykazać związek między jednym a drugim: własność naszą dziedziczymy, otrzymujemy w posagu, wygrywamy na loterii lub nawet dochodzimy do niej nie w ten sposób, to w każdym razie nie zdobywamy jej właściwą pracą w pocie czoła, lecz tylko dzięki mądrym myślom lub pomysłom, jak np. w handlu spekulacyjnym; ba, czasem nawet dzięki głupim pomysłom, które Deus Eventus uwieńcza powodzeniem za pośrednictwem przypadku. Tylko w niewielkiej ilości faktów jest ona owocem rzeczywistej pracy i trudu, a i to często tylko pracy umysłowej, jak np. u adwokata, lekarza, urzędnika, nau­czyciela, czyli takiej, która w oczach człowieka niewykształconego uchodzi za lekką. Trzeba już znacznego stopnia wykształcenia, aby uznać prawo etyczne takiego posiadania i aby je szanować z pobudek czysto moralnych. Dlatego też wielu ludzi patrzy na własność swoich bliźnich tylko jako na posiadanie, zabezpieczone przez prawo pozytywne. I dlatego, jeśli tylko mają sposób wydarcia im tej własności bądź przez zastosowanie prawa, bądź przez jego obejście, to nie zawahają się go użyć; zdaje im się bowiem, że tamci tracą swój majątek taką samą drogą, jaką go poprzednio zdobyli, a stąd też uważają swoje pretensje do niego za równie dobrze uzasadnione, jak i pretensje do dawnego posiadacza. Z ich punktu widzenia w społeczeństwie mieszczańskim prawo mocniejszego ustąpiło miejsca prawu mądrzejszego. - Zdarza się jednak czasem, że bogacz jest rzeczywiście człowiekiem nie­złomnej prawości, przywiązanym całym sercem do prawa, od którego stosowania zawisło całe jego posiadanie wraz ze wszystkimi związanymi z nim przywilejami; dlatego też zupełnie szczerze przyznaje się do zasady „suum cuiąue" [każdemu co mu się należy] i nie odstępuje od niej. Zdarza się w samej rzeczy podobnie obiektywne przywiązanie do prawideł rzetelności i dotrzy­mywania słowa, oraz nabożne ich zachowywanie; lecz źródło tego poszanowania leży tylko w tym, że słowność i rzetelność są podstawą swobodnych stosunków między ludźmi, podstawą porządku i pewności posiadania; dzięki temu mogą i nam samym się przydać, i dlatego należy podtrzymywać je nawet wtedy, gdy wymagają od nas pewnych ofiar, wszak kto posiada żyzne pola, ten nie waha się ponieść pewnych kosztów dla zebrania plonu. - W rzeczywistości jednak uczciwość, oparta na takich względach, istnieje tylko między ludźmi zamożnymi lub przynajmniej takimi, którzy mają jakiś korzystny sposób zarobkowania; szcze­gólnie zaś jest [ona] właściwa kupcom, kupcy bowiem żywią wyraźne przekonanie, że rzetelność, zaufanie wzajemne są niezbędną podporą handlu; stąd też i honor kupiecki jest całkiem odrębnego gatunku. - Inaczej przedstawia się kwestia, gdy chodzi o biednego: biedny jest stroną poszkodowaną w tej sprawie; nierówność majątkowa skazuje go na pracę ciężką i niedostatek, podczas gdy inni żyją w zbytku i bezczynności; zgodzić się zaś na to, że nierówność własności odpowiada tylko nierówności zasług i uczciwego zarobku - jest dlań rzeczą trudną. Lecz jeśli tego nie uzna, to skąd w takim razie ma się wziąć u niego czysto etyczna pobudka do uczciwości? Pobudka, która byłaby w stanie powstrzymać go od wyciągania ręki po cudzy nadmiar?

Po większej części powstrzymuje go od tego prawo. Lecz co go powstrzyma, jeżeli rzadki zbieg okoliczności pozwoli mu, bez obawy o interwencję prawa, jednym, jedynym czynem zrzucić z siebie przytłaczający ciężar niedostatku, który widok cudzego zbytku jeszcze dotkliwszym czyni, i stać się posiadaczem tych dóbr, na które tyle razy spoglądał z zazdrością? Czy dogmaty religijne? Wiara rzadko bywa tak niewzruszona. Czy pobudki czysto moralnej natury? Być może, w niektórych wypadkach; ale w większości wypadków będzie to tylko troskliwość o dobre imię i cześć obywatelską, na których zachowaniu zależy nawet bardzo nieznaczącemu człowiekowi; będzie to oczywiste niebez­pieczeństwo wygnania z wielkiej loży masońskiej uczciwych ludzi, którzy trzymają się prawa sprawiedliwości i według tego prawa na całej ziemi podzielili między siebie własność i nią rozporządzają; będzie to obawa, że ten jeden jedyny nieuczciwy postępek uczyni go pariasem mieszczańskiego społeczeństwa, osobistością której nikt nie wierzy, z którą nikt nie chce mieć nic wspólnego, dla której wszelka droga jest zamknięta; słowem, że dzięki temu postępkowi zostanie już na zawsze w oczach wszystkich „takim co ukradł", przysłowie bowiem mówi: „Kto raz popełnił kradzież-,' ten już na całe życie zostanie złodziejem."

Tak zatem wyglądają strażnicy uczciwości społecznej. Kto żył i miał oczy otwarte, ten przyzna, że im to zawdzięczamy większą część faktów uczciwości w stosunkach ludzkich, że nawet nie brak ludzi, którzy by usiłowali ujść ich czujności i uważali sprawiedliwość i prawość tylko za szyld, za sztandar, pod którego osłoną z tym lepszym skutkiem mogą popełniać swoje krętactwa. Toteż nie trzeba zaraz wpadać w święty zapał i oburzenie, gdy wobec tych faktów moralista jakiś zada sobie pytanie, czy w ogóle cała prawość i sprawiedliwość ludzka w gruncie rzeczy nie jest tylko wynikiem umowy, i gdy trzymając się w dalszym ciągu tej zasady, stara się i całą pozostałą moralność sprowadzić do przyczyn dalszych, pośrednich, a w rezultacie egoistycznych -jak to w swoim czasie usiłowali uczynić Holbach, Helvetius, d'Alembert i inni. Jak już wyżej wykazałem, jest to rzeczą zupełnie prawdziwą i słuszną pod względem większej części uczciwych postępków. Nie ulega także wątpliwości, ze jest rzeczą prawdziwą i w zastosowaniu do znacznej części uczynków miłości bliźniego; te ostatnie wynikają często z próżności, często z wiary w przyszłą nagrodę, która za dobry czyn odpłaci dziesięciokroć - a kto wie, może nawet i stokrotnie - a mogą wynikać i z innych egoistycznych pobudek. Ale prawdą jest również, że istnieją uczynki, które wynikają z bezinteresownej miłości bliźniego i z dobrowolnej sprawiedliwości. Powołując się nie na fakty świadomości, lecz jedynie na fakty doświadczenia, przytoczę, jako dowody takich czynów, pojedyncze, lecz nie podlegające wątpliwości wypadki, gdzie wy­kluczone było nie tylko niebezpieczeństwo sądowego ścigania, lecz nawet obawa wykrycia lub choćby tylko podejrzenia, a gdzie mimo to biedny oddawał bogatemu jego własność; takie np. wypadki, kiedy znalazca zwracał rzecz zgubioną; kiedy ktoś oddawał właścicielowi depozyt, złożony przez osobę trzecią, a już nieżyjącą; kiedy człowiek ubogi wiernie przechowywał depozyt, zostawiony u niego w tajem­nicy przez kogoś, kto był zmuszony do opuszczenia kraju, a następnie zwracał go w całości. Wypadki podobne zdarzają się, to nie ulega wątpliwości; ale już samo zdziwienie, wzruszenie, szacunek, jakie względem nich odczuwamy, dowodzą wyraźnie, że bądź co bądź należą one do rzeczy nieoczekiwanych, do rzadkich wyjątków. Są w samej rzeczy na świecie uczciwi ludzie - tak samo jak jest i czterolistna koniczyna. Ale swoją drogą Hamlet nie dopuszcza się przesady, gdy mówi: „Na tym świecie być uczciwym człowiekiem, jest to być jednym na dziesięć tysięcy". - Można by wprawdzie spotkać się z zarzutem, że wyżej przytoczone uczynki mogły wynikać z dogmatów religijnych, czyli ze względów kary i nagrody w przy­szłym życiu, lecz odpowiedź na to znajdujemy w wypadkach, kiedy sprawcy takich czynów nie należeli do żadnego wyznania; fakt zaś bezreligijności jest daleko częstszy, niż się ludzie przyznają do tego publicznie.

Niektórzy upatrują w istnieniu sumienia argument prze­ciwko poglądowi sceptycznemu. Lecz naturalne pochodzenie su­mienia także podlega wątpliwości. W każdym bądź razie istnieje także tzw. sumienie bękarcie, które często bywa brane za tamto. Skrucha i niepokój, które niejeden odczuwa po spełnieniu czynu, są często niczym innym, jak tylko obawą przed tym, co go może za to spotkać. Często uchybienie jakimś zewnętrznym, dowolnym a nawet bezsensownym regułom, staje się przyczyną wewnętrznych udręczeń, zupełnie podobnych do wyrzutów su­mienia. Tak np. niejeden Żyd bigot czyni sobie ciężkie wymówki za to, że palił fajkę w sobotę, choć w czwartej księdze Mojżeszowej rozdz. 35, 3, napisano: „nie będziesz palił ognia w mieszkaniu twym w dzień szabasowy". Niejednego szlachcica lub oficera dręczą potajemne wyrzuty, jeśli w jakimś wypadku nie zastosował się ściśle do przepisów owego kodeksu głupców, zwanego kodeksem honoru. Tak zaś daleko posuwa się poszanowanie tego kodeksu, że niejeden człowiek tego stanu, postawiony w niemożności do­trzymania słowa honoru lub nawet tylko uczynienia zadość prze­pisom w jakiejś kwestii spornej, woli się zastrzelić niż dźwigać na sobie brzemię hańby. (Sam byłem świadkiem wydarzeń obu tych rodzajów). Tymczasem ten sam człowiek z lekkim sercem złamie słowo, do którego nie dodał pieczątki „honoru". - W ogóle, wszelka niekonsekwencja lub nierozwaga, wszelkie postąpienie wbrew zasadom, zamiarom, przekonaniom jakiegokolwiek rodzaju, a nawet wszelka popełniona niedyskrecja, pomyłka, wszelka nie­zręczność zostawia nam żądło w sercu i staje się powodem tajemnego zmartwienia. Niejeden zdziwiłby się bardzo, gdyby zobaczył, z czego się składa jego sumienie, które jemu wydaje się zupełnie przyzwoitym: oto mniej więcej 1/5 obawy ludzkiej opinii, 1/5 bojaźni bożej, 1/5 przesądów, wreszcie 1/5 przyzwy­czajenia - tak, że w gruncie rzeczy nie jest on wcale lepszy od owego Anglika, który mawiał po prostu: „nie stać mnie na to, żeby utrzymywać sumienie". - Ludzie religijni - jakiej bądź wiary - pod wyrazem sumienie rozumieją zbiór do­gmatów i przepisów ich religii, jak również ocenę samych siebie co do ich wykonywania; w tym też znaczeniu bywają używane wyrażenia: wyrzuty sumienia, czystość sumienia. Teologowie, scholastycy i kazuiści wieków średnich brali je w tym samym znaczeniu. Sumieniem danego osobnika było wszystko to, co wiedział o ustawach i przepisach Kościoła w połączeniu z postanowieniem ich wykonywania. Zgodnie z tym istniało sumienie wątpiące, sądzące, błądzące itp. Jak dalece nieokreślone było pojęcie sumienia, jak rozmaitą treść mu przypisywano, jaką chwiejność okazywali pod tym względem różni pisarze, o tym możemy się przekonać z dzieła Staudlina pt. Historia teorii sumienia. Fakty tego rodzaju bynajmniej nie przemawiają za realnością sumienia. Owszem, przyczyniają się jeszcze do postawienia pytania, czy też rzeczywiście istnieje sumienie wrodzone. W § 10-tym, mówiąc o moralności, podałem w skrócie i moje pojmowanie sumienia; dalej powrócę doń jeszcze.

Wnioski ze wszystkich tych sceptycznych rozważań nie posiadają dość mocy, aby na ich zasadzie można było zaprzeczyć istnieniu prawdziwej moralności; w każdym jednak razie przyczyniają się do umiarkowania nadziei, pokładanych w moralnych skłonnościach człowieka, które są naturalnymi podstawami etyki. Wiele bowiem z tego, co było przypisywane tym skłonnościom, ma swoje źródło, jak już wykazaliśmy, w pobudkach zupełnie innej kategorii; z drugiej zaś strony, zepsucie moralne jakie napełnia świat, dowodzi do­statecznie, że popęd do dobrego nie jest tak dalece silny - tym bardziej, że nie działa tam nawet, gdzie pobudki przeciwne nie są zbyt potężne, chociaż w tym względzie ważne znaczenie posiadają indywidualne różnice charakterów. Poznać całą głębię zepsucia moralnego jest tym trudniej, że prawo, konieczność zachowania honoru, ba, nawet grzeczność hamują i pokrywają jego objawy. Dodajmy do tego, że wychowawcy usiłują wpoić swym wycho­wankom przekonanie, że na tym świecie panują cnota i prawość - sadząc, że w ten sposób przyczyniają się do rozwinięcia w nich uczuć moralnych; tymczasem później, i to często kosztem przykrego doświadczenia wychowankowie dowiadują się, że w samej rzeczy dzieje się zupełnie inaczej; a wówczas odkrycie, że nauczyciele z ich lat młodzieńczych pierwsi ich oszukali, może wpłynąć na ich własną moralność daleko ujemniej, niż gdyby ci nauczyciele dali im pierwszy przykład szczerości i prawości, mówiąc bez osłonek: „Świat jest pogrążony w złym, ludzie nie są takimi, jakimi być powinni, lecz nie dawajcie się pociągnąć złym przykładom i bądźcie lepsi".

Wszystko to, jak już wyżej powiedziano, utrudnia nam poznanie rzeczywistego stanu niemoralności rodzaju ludzkiego. Państ­wo, owo arcydzieło świadomego siebie, rozumnego, zsumowanego egoizmu wszystkich, powierzyło obronę praw jednostki potędze, która nieskończenie przewyższa siłę tej ostatniej i tym samym zmusza ją do uszanowania praw innych jednostek. Wobec tej potęgi, bezgraniczny egoizm prawie wszystkich, złość wielu, oraz okru­cieństwo niektórych, nie mają możności się przejawiać - przymus wszystkich okiełznał. Bywają wszakże wypadki, kiedy władza pań­stwowa nie ma dość siły, kiedy sprawa przekracza jej kompetencję, lub po prostu, kiedy przestępcy udaje się ją oszukać; wówczas występują na jaw: nienasycona chciwość, nikczemna żądza pie­niędzy, głęboko ukryty fałsz, podstępna złość ludzka; ale złudzenie, jakiemu ulegamy skutkiem zapobiegawczej działalności państwa, jest tak silne, iż na ten widok podnosimy protest w przekonaniu, że mamy do czynienia z jakąś niebywałą potwornością. Tymczasem, gdyby nie przymus państwowy i nie konieczność zachowania czci obywatelskiej, wypadki tego rodzaju byłyby na porządku dziennym. Trzeba się wczytać w historie kryminalne i w opisy sytuacji anarchii, aby poznać, czym jest właściwie człowiek pod względem moralnym. Te tysiące, które w naszych oczach spokojnie obcują ze sobą, są niczym innym, jak stadem wilków i tygrysów, którym tylko nałożono kagańce. Lecz wyobraźmy sobie, że władza państwowa naraz została zniesiona czyli, że wilkom i tygrysom udało się pozbyć kagańców; wówczas każdy umysł przewidujący wzdrygnie się na widok, jakiego należałoby oczekiwać - okaże zaś tym samym, jak niewielkie w gruncie rzeczy nadzieje pokłada w działaniu religii, sumienia, i w jakichkolwiek naturalnych pod­stawach moralności. Ale też wówczas do walki z owymi spu­szczonymi z łańcucha potęgami niemoralności stanęłyby popędy prawdziwie moralne i okazały otwarcie swoje działanie; wtedy też najłatwiej byłoby je poznać; jednocześnie zaś wystąpiłaby w całej pełni nieprawdopodobnie wielka moralna rozmaitość cha­rakterów i okazałaby się ona nie mniejsza od intelektualnej różnicy umysłów.

Może ktoś zechce odpowiedzieć mi tutaj, że etyka jest nauką, która podaje jak ludzie powinni postępować, i że wobec tego nic ją nie obchodzi, jak postępują rzeczywiście. Lecz ja zaprzeczam temu twierdzeniu. W części krytycznej tego dzieła wykazałem z dostatecz­ną ścisłością, że pojęcie powinności, nakazująca forma etyki, jest na miejscu jedynie w moralności teologicznej, poza tym zaś traci wszelką treść i znaczenie. Wbrew tamtemu twierdzeniu, ja za cel etyki uważam wytłumaczenie, wyjaśnienie postępowania ludzkiego, tak wielką przedstawiającego rozmaitość pod względem moralnym, i wykazanie jego ostatecznej przyczyny. Stąd też według mnie do wykrycia podstawy etyki prowadzi tylko jedna droga, droga empiryczna, która polega na zbadaniu, czy w ogóle istnieją czyny, którym bylibyśmy zmuszeni przyznać istotną wartość moralną - tj. czyny wypływające z dobrowolnej sprawiedliwości, z czystej miłości bliźniego i prawdziwej szlachetności. Stwierdziwszy istnienie takich czynów, będziemy mogli uważać je za zjawisko dane, które należy wyjaśnić, tj. sprowadzić do jego istotnych przyczyn, czyli odnaleźć ową bądź co bądź odrębnej natury pobudkę, która skłania ludzi do czynów tej kategorii, specyficznie różnej od wszystkich innych. Ta pobudka oraz wrażliwość na jej działanie będą stanowiły ostateczną przyczynę moralności, znajomość zaś tej przyczyny da nam podstawę etyki. Oto jest skromna droga, którą ja zakreślam etyce. Nie jest to konstrukcja a priori i nie zawiera żadnych absolutnych praw, obowiązujących wszystkie istoty rozumne in abstracto. Toteż, komu wyda się ona nie dość dy­styngowana, katedralna i akademicka, ten niech wraca do ka­tegorycznych imperatywów, do sloganu ludzkiej godności, do czczej gadaniny, fantazjowania i baniek mydlanych, produkowanych przez szkoły filozoficzne, do zasad, którym doświadczenie na każdym kroku kłam zadaje, i o których, poza audytoriami, nikt nic nie słyszał i nie wie. Tymczasem ta podstawa, do jakiej dochodzimy drogą przeze mnie wskazaną, opiera się na doświad­czeniu, i doświadczenie potwierdza ją każdego dnia i o każdej godzinie.

Źródło: Arthur Schopenhauer; "O podstawie morlności"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz