poniedziałek, 29 czerwca 2009

Suplement do nauki o cierpieniu świata

Gdyby najpierwszym i bezpośrednim celem naszego życia nie było cierpienie, to nasze istnienie byłoby czymś najbardziej bezcelowym w świecie. Absurdem jest bowiem mniemanie, jakoby nie kończący się, wypływający z właściwej życiu niedoli ból, który wypełnia sobą wszędzie świat, był bezcelowy i czysto przypadkowy. Każde poszczególne nieszczęście jawi się wprawdzie, jako wyjątek; ale nieszczęście w ogóle jest regułą. Podobnie jak strumień nie tworzy wirów, dopóki nie natrafi na przeszkody, tak też ludzka jak i zwierzęca natura sprawia, że wszystko, cokolwiek idzie zgodnie z naszą wolą, nie darmo jest przez nas zauważane i uprzytamniane. Jeśli mamy je zauważyć, to nie może ono iść bezzwłocznie po naszej woli, lecz musi napotkać jakąś przeszkodę. ~ Wszystko natomiast, co przeciwstawia się naszej woli, pokrzyżowuje ją, opiera się jej, a wiec wszystko, co nieprzyjemne i bolesne, odczuwamy bezpośrednio, natychmiast i bardzo wyraźnie. Podobnie jak nie odczuwamy zdrowia swego całego ciała, lecz tylko podrażnienie w miejscu, gdzie ciśnie nas but, lak leż nie myślimy o całokształcie spraw, które idą nam świetnie, lecz o jakiejś nieważnej irytującej nas błahostce. - Na tym właśnie polega owa - nieraz przeze mnie uwydatniana - negatywność dobrostanu i szczęścia, w przeciwieństwie do pozytywności cierpienia. Nie znam przeto większego absurdu niż ten wpisany w większość systemów metafizycznych, które zło uznają za coś negatywnego; podczas gdy ono jest właśnie czymś pozytywnym, rzeczą dającą się bezpośrednio odczuć. Szczególnie uparty jest tu Leibniz, który (Teodycea ) stara się poprzeć całą sprawę oczywistym i żałosnym sofizmatem. Dobro natomiast, tj. wszelkie szczęście i zadowolenie, jest rzeczą negatywną, mianowicie zwykłym zniesieniem uprzedniego pragnienia i ustaniem jakiejś udręki.

Zgadza się z tym i fakt, iż spotykające nas radości uznajemy z reguły za coś znacznie poniżej naszych oczekiwań, cierpienia zaś odwrotnie: za coś znacznie je przewyższające.

Kto chce pokrótce zweryfikować twierdzenie, że rozkosz przeważa w świecie nad bólem, lub przynajmniej, że się one równoważą, niech porówna doznanie zwierzęcia, które pożera inne zwierzę, z doznaniem tego innego.

Najskuteczniejszą pociechą w każdym nieszczęściu jest przyjrzenie się innym ludziom, jeszcze nieszczęśliwszym niż my; to zaś potrafi każdy. Co z lego jednak wynika dla całości? Jesteśmy podobni do jagniąt, igrających na łące, podczas gdy rzeźnik wybiera już wzrokiem to czy tamto z nich; nie wiemy bowiem - w swych dobrych dniach - jakie nieszczęście już nam los gotuje: chorobę, prześladowanie, zubożenie, okaleczenie, oślepnięcie, obłąkanie, śmierć etc. Historia ukazuje nam życie narodów; i nie ma do opowiedzenia nic poza wojnami i buntami. Lata pokoju jawią się tylko jako krótkie pauzy, antrakty, sporadyczne epizody. I tak właśnie życic jednostki jest ustawiczną walką - nic samą metaforyczną walką z nędzą lub nudą, lecz też w rzeczywistości z innymi. Człowiek znajduje wszędzie przeciwnika, żyje w ciągłym zmaganiu się, i umiera z bronią w ręku.

Do męki naszego istnienia przyczynia się niemało i to, że czas nas stale nagli, nie pozwala nam odsapnąć, i kryje się za każdym, niczym nadzorca z biczem. - Jedynie temu nie dokucza, kogo oddał na łup nudy.

Jednakże, podobnie jak nasze ciało musiałoby popękać, gdyby odjęto mu nacisk atmosfery, tak też - gdyby zdjęto z ludzkiego życia ucisk nędzy, trudów, przeciwności i daremności dążeń - wzmogłaby się nasza buta, jeśli nawet nie do punktu wybuchu, to wszakże do przejawów niepohamowanej głupoty, ba, nawet szaleństwa.- Każdy potrzebuje nawet zawsze pewnego kwantum troski, bólu czy niedoli - tak jak statek potrzebuje balastu - aby podążać prostą drogą i niezachwianym krokiem.

Praca, troska, trud i niedola są istotnie losem wszystkich niemal ludzi przez ich całe życic. Gdyby jednak wszelkie pragnienia - zaledwie zaistniały - natychmiast się ziszczyły, czym byłoby wypełnione ludzkie życie, czym by się karmił czas? Przenieśmy ród ludzki do szlarafii, gdzie wszystko by samorzutnie rosło i wkoło latałyby pieczone gołąbki, a każdy wnet znalazłby sobie ukochanego czy ukochaną, i bez trudu się utrzymywał przy życiu. - Wtedy ludzie zmarliby po części z nudów lub się powiesili, częściowo zaś zaczęliby się zwalczać, dusić i mordować, i w ten sposób wyrządziliby sobie więcej cierpienia niż nakłada na nich teraz natura.

- Tak więc do takiego rodzaju ludzkiego nie przystaje żadna inna scena, żadne inne istnienie. Na skutek przypomnianej powyżej negatywności dobrostanu i przyjemności w przeciwieństwie do pozytywności bólu i cierpienia - szczęście danego żywota oceniać należy nie według jego radości i rozkoszy, lecz, podług nieobecności cierpienia jako rzeczy pozytywnej. Wówczas to los zwierząt wydaje się bardziej znośny niż los ludzi. Chcemy teraz oba te elementy nieco bliżej rozpatrzyć.

O ile nader różnorodne są formy, w jakich jawi się szczęście i nieszczęście człowieka, pobudzając go do ścigania lub ucieczki, o tyle materialną podstawą tego wszystkiego jest rozkosz cielesna lub ból. Podstawa ta jest bardzo wąska: jest to zdrowie, pożywienie, osłona przed zimnem i wilgocią oraz zaspokojenie płciowe; bądź leż brak tych właśnie rzeczy. Tak więc człowiekowi przypada w udziale nie większa realna rozkosz fizyczna niż zwierzęciu; co widać choćby w tym, iż jego wyżej rozwinięty system nerwowy, wzmagając doznanie każdej rozkoszy, potęguje również wrażenie każdego bólu.

Jednakże, o ile silniejsze są afekty w nim wzbudzane niż afekty zwierzęcia! Jak nieporównanie głębiej i gwałtowniej rozpalają się jego uczucia! - i to, aby ostatecznie uzyskać przecież ten sam rezultat: zdrowie, pokarm, okrycie etc.

Wynika to przede wszystkim z tego, iż wszystko doznaje w nim potężnego wzmożenia dzięki myśleniu o rzeczach nieobecnych i przyszłych, przez co troska, lęk i nadzieja zaczynają wpierw już istnieć, potem zaś o wiele bardziej mu dokuczają nie może to sprawić obecna realność rozkoszy czy cierpienia, do której ogranicza się zwierze. Temu ostatniemu brakuje mianowicie, wraz z refleksją, kondensatora radości i cierpień, które przeto nie mogą się gromadzić, jak dzieje się to - z pomocą wspomnień i przewidywań - u człowieka; u zwierzęcia bowiem pozostaje cierpienie teraźniejsze; choćby powtarzało się ono niezliczona ilość razy, to przecież zawsze jawi się jak za pierwszym razem, jako cierpienie teraźniejsze, i nie daje się zsumować. Stad godna pozazdroszczenia beztroska i pogoda ducha zwierząt. Natomiast za pomoce refleksji i tego, co z nią związane, rozwija się w człowieku z tych właśnie elementów rozkoszy i cierpienia, które dzieli on ze zwierzęciem, wzmożone doznanie swego szczęścia i nieszczęścia, mogące prowadzić do chwilowego, niekiedy nawet zabójczego zachwycenia lub też desperackiego samobójstwa, Przy bliższej analizie wygląda to następująco. Człowiek stopniuje rozmyślnie swe potrzeby - można je pierwotnie zaspokoić z niewiele większym trudem niż potrzeby zwierzęcia - aby wzmóc rozkosz: stąd luksus, smakołyki, tytoń, opium, napoje wyskokowe, przepych i wszystko, co doń należy. Dochodzi do tego jeszcze – również w następstwie refleksji - w nim tylko bijące źródło rozkoszy, a przeto i cierpienia, które ponad wszelka miarę sprawia mu wiele, omalże więcej niż wszystkie pozostałe, kłopotu, mianowicie ambicja oraz poczucie honoru i hańby; mówiąc prozaicznie, jego mniemanie o tym, co myślą o nim inni. Staje się ono - w tysięcznych i osobliwych często postaciach - celem prawie wszystkich wykraczających poza fizyczną rozkosz czy ból dążeń człowieka. Dystansuje go wprawdzie od zwierzęcia jeszcze właściwa rozkosz intelektualna, dopuszczająca wiele gradacji: od najprostszej gry myślowej, jak choćby konwersacji, do najwyższych duchowych dokonań; ale jako przeciwwaga po stronic cierpienia pojawia się u niego nuda, której zwierzę - przynajmniej w stanie naturalnym – nie zna, choć jej lekkie przystępy odczuwają już najmądrzejsze zwierzęta oswojone. U człowieka zaś staje się ona prawdziwą plagą, jak to szczególnie widać na przykładzie tej chmary nieszczęśników, którzy stale o to tylko dbają, by napełnić swą sakiewkę, nie zaś swą głowę, i dla których dobrobyt okazuje się właśnie karą, oddając ich w ręce dręczącej nudy; ażeby jej uniknąć, już to gonią za czymś, łażą tu i tam, już to podróżują, i wszędzie - ledwo przybywszy - wywiadują się lękliwie o miejscowe resursy, lak jak biedak o lokalne zasiłki; gdyż - co oczywiste - nędza i nuda stanowią dwa bieguny ludzkiego życia2. Trzeba jeszcze wreszcie wspomnieć, iż u człowieka wraz z zaspokojeniem płciowym wiąże się jemu tylko właściwy, nader własnowolny wybór, który niekiedy wzmaga się do granie mniej lub bardziej namiętnej miłości; tej ostatniej poświęciłem obszerny rozdział w drugim tomie mego głównego dzieła. Staje się on przez to u człowieka źródłem długotrwałych cierpień i krótkich radości.

Podziwiać należy tymczasem, jak dzięki domieszce myślenia, którego brakuje zwierzęciu, wznosi się na tej samej wąskiej podstawie cierpień i radości, które są leż udziałem zwierzęcia, tak wyniosły i przestronny gmach ludzkiego szczęścia i nieszczęścia, w orbicie którego umysł nasz, wydany jest na łup tak silnych afektów, namiętności i wstrząsów, że niczym piętno rysują się one trwale na naszej twarzy; w końcu zaś i faktycznie chodzi przecież o te same rzeczy, które zdobywa także zwierzę, i to z nieporównanie mniejszym nakładem emocji i utrapień. Wskutek tego wszystkiego jednak miara cierpienia urasta u człowieka znacznie ponad miarę rozkoszy, i ulega jeszcze szczególnemu wyolbrzymieniu przez to, iż rzeczywiście wie on o śmierci, podczas gdy zwierzę tylko od niej instynktownie ucieka, właściwie jej nic znając i stąd nigdy naprawdę nic biorąc jej pod uwagę – w przeciwieństwie do człowieka, który tę perspektywę ma stale przed oczyma. Choć więc nieliczne tylko zwierzęta umierają śmiercią naturalną, większość zaś zyskuje tyle tylko czasu, by móc rozmnożyć swój ród, i następnie - jeśli już nie wcześniej - stać się łupem innego, sam zaś tylko człowiek doprowadził do tego, że w jego rodzie tzw. śmierć naturalna stała się regułą, która dopuszcza tymczasem liczne wyjątki, to - z powyższego względu, zwierzęta mają jednak przewagę. Nadto człowiek osiąga swój naprawdę naturalny cel życiowy równie rzadko, jak i one. Jego bowiem sprzeczny z naturą tryb życia, wraz z wytężeniami i namiętnościami, i wynikła z lego wszystkiego degeneracja rasy, rzadko pozwalają mu doń dotrzeć. Zwierzęta są o wicie bardziej niż my usatysfakcjonowane samym istnieniem; roślina stapia się z nim w zupełności, człowiek zależnie od stopnia swej tępoty. Odpowiednio do lego, życic zwierzęcia zawiera mniej cierpienia, ale i mniej radości, niż życie ludzkie; polega to głównie na tym, iż pozostaje ono z jednej strony wolne od troski i obawy wraz z właściwą im udręką, z drugiej zaś jest wyzbyte właściwej nadziei, i stąd nie uczestniczy w owej myślowej antycypacji radosnej przyszłości, wraz z towarzyszącą jej, przydaną przez wyobraźnię upajającą fantasmagorią, tym źródłem naszych najczęstszych i najżywszych radości i rozkoszy - jest więc w tym sensie beznadziejne. Jest tak w obu przypadkach, gdyż świadomość zwierzęcia ogranicza się do naoczności, i przez to do teraźniejszości.

Zwierzę jest ucieleśnioną teraźniejszością; stąd też tylko w odniesieniu do obiektów, danych mu już naocznie w teraźniejszości, zna przyległą do nich przelotnie obawę i nadzieję. Ludzka natomiast obawa i nadzieja ma horyzont, który opasuje całe życic, ba, wykracza poza nie. - Ale właśnie w następstwie lego, zwierzęta - w porównaniu z nami - wydają się pod jednym względem istotnie mądre, mianowicie w swym spokojnym, niezakłóconym rozkoszowaniu się teraźniejszością; widoma pogoda ducha, która staje się przez to ich udziałem, jest często znakiem zawstydzenia dla naszego - zakłóconego często troskami i myślami - niezadowolonego stanu umysłu. A nawet wzmiankowane również radości nadziei i antycypacji nic przypadają nam gratis. To mianowicie, co z góry nas cieszy wskutek nadziei i oczekiwania jakiegoś zadowolenia, odlicza się potem jako antycypacyjny zadatek od rzeczywistej uciechy, sama zaś rzecz tym mniej nas satysfakcjonuje. Zwierzę natomiast pozostaje wolne tak od antycypowanej rozkoszy, jak i od późniejszego poczucia niespełnienia; cieszy się zatem tym, co teraźniejsze i realne, w stopniu całkowitym i nieuszczuplonym. Podobnie też dolegliwości kładą się nań po prostu swym rzeczywistym ciężarem własnym, podczas gdy obawy i przewidywania, hę prosdokia ton kakon, mnożą w naszych oczach dziesięciokroć owo /to.

Właśnie to znamienne dla zwierząt, całkowite stopienie się z teraźniejszością przyczynia się wielce do radości, którą mamy z posiadania zwierząt domowych: one uosobioną teraźniejszością i dają nam poniekąd odczuć wartość każdej nie obciążonej i niezamąconej troskami godziny, podczas gdy my przeważnie wychodzimy myślowo poza te chwile i ignorujemy je. Ale la przytoczona cecha zwierząt - to, że bardziej niż my cieszą się samym istnieniem - jest nadużywana przez egoistycznego i nieczułego człowieka, i wykorzystywana często do tego stopnia, że nic użycza on im absolutnie niczego poza samym gołym istnieniem; ptaka, którego przeznaczeniem jest przewędrować pół świata, zamyka on w klatce o pojemności stopy sześciennej, gdzie ten powoli i z utęsknieniem zmierza ku śmierci: gdyż fiiccello netta gahhia canta non di piacere, ma di rabbia, zaś swego najwierniejszego przyjaciela, tak inteligentnego psa, trzyma na łańcuchu! Nigdy nie patrzę na to bez wewnętrznego współczucia i głębokiego oburzenia na jego pana, i z zadowoleniem myślę o relacjonowanym przed paru laty w Timesie wypadku, jak to pewien lord, który trzymał wielkiego psa łańcuchowego, zbliżył się podczas przechadzki po podwórzu, by go popieścić, na co ten natychmiast rozerwał mu całe ramię, od góry do dołu - i słusznie! Chciał przez to powiedzieć: „Nie jesteś moim panem, lecz mym diabłem, który przemienił mc krótkie istnienie w piekło". Oby się tak przytrafiło każdemu, kto trzyma psy na łańcuchu.

Jeśli z powyższego stało się nam jasne, że to właśnie wzmożona władza poznawcza jest źródłem większych cierpień w życiu człowieka niż w życiu zwierzęcia, to możemy ów fakt sprowadzić do ogólniejszego prawa, zyskując przez to o wiele szerszą perspektywę.

Poznanie jest samo w sobie zawsze bezbolesne. Ból dotyczy jedynie woli i polega na zahamowaniu, udaremnianiu, pokrzyżowaniu jej; niezbędne jest przy tym jednak, by hamowaniu temu towarzyszyło poznanie. Jak bowiem światło oświetla pokój tylko wtedy, gdy są w nim przedmioty, mogące je odbijać; jak ton potrzebuje rezonansu, a dźwięk jest w ogóle szeroko słyszalny dlatego tylko, że fale wibrującego powietrza odbijają się od twardych ciał - stąd na izolowanych wierzchołkach górskich wypada uderzająco słabo, ba, już sam śpiew w plenerze jest mniej efektowny - tak też hamowanie woli, aby zostać odczute jako ból, musi występować w towarzystwie poznania, które wszakże, samo w sobie, obce jest wszelkiemu bólowi.

Stąd już ból fizyczny jest uwarunkowany przez nerwy i ich połączenie z mózgiem; dlatego też nic odczuwamy zranienia kończyny, jeśli przetnie się jej prowadzące do mózgu nerwy lub - przy użyciu chloroformu - znieczuli się sam mózg, Właśnie dlatego uznajemy - wraz z wygaszeniem świadomości w chwili umierania - wszystkie następujące jeszcze drgawki za bezbolesne. Fakt, że duchowy ból jest uwarunkowany przez poznanie, rozumie się sam przez się; łatwo też. dostrzec, iż wzrasta on wraz ze stopniem poznania, jak to wykazałem powyżej, a także w mym głównym dziele (l. I. [56]). - Możemy więc tę całą relację wyrazić obrazowo w sposób następujący: wola jest struną, jej pokrzyżowanie czy zahamowanie wibracją struny, poznanie jest deką rezonansową, ból zaś - tonem.

Wskutek tego nie tylko sfera nieorganiczna, lecz i roślina nie jest zdolna do odczuwania bólu, choćby w obu przypadkach wola doznawała licznych przeszkód. Natomiast każde zwierze, nawet wymoczek, cierpi ból, ponieważ poznanie - choćby jeszcze tak niedoskonałe - jest właściwym charakterem zwierzęcości. W miarę jego potęgowania się - na skali animalizmu - wzrasta odpowiednio i ból. Jest on przeto w przypadku najniższych zwierząt jeszcze nader nieznaczny; stad dochodzi do tego, że wady ciągnę za sobą oderwany, wiszący tylko na jednym jelicie odwłok, a przy tym jeszcze coś pożerają- Ale nawet u najwyżej rozwiniętych zwierząt ból - z powodu pojęć i myślenia - nic dorównuje cierpieniu człowieka. Zdolność do odczuwania cierpienia mogła osiągnąć swój punkt szczytowy dopiero wtedy, gdy na mocy rozumu i jego rozwagi pojawia się także możliwość zaprzeczenia woli. Bez niej (możliwości) bowiem zdolność owa byłaby bezcelowym okrucieństwem.

We wczesnej młodości stoimy przed całym naszym dalszym biegiem życia niczym dzieci przed kurtyną teatralną, w radosnym i niecierpliwym oczekiwaniu rzeczy, które mają nadejść. To wielkie szczęście, że nic wiemy, co rzeczywiście nadejdzie. Kto bowiem by wiedział, temu dzieci jawiłyby się czasami jako niewinni winowajcy, którzy zostali wprawdzie skazani nie na śmierć, lecz na życie, jednakże nie usłyszeli jeszcze sentencji swego wyroku, Niemniej każdy życzy sobie dożyć sędziwego wieku, a więc stanu, w którym mówimy: „Dziś jest źle i z dnia na dzień będzie coraz gorzej – aż przyjdzie to, co najgorsze".

Jeśli wyobrazić sobie - o ile to w przybliżeniu możliwe - całą sumę nędzy, cierpienia i bólu wszelkiego rodzaju, którą stonce oświetla w swym biegu, to trzeba przyznać, iż byłoby znacznie lepiej, gdyby wywołało ono tu na ziemi zjawisko życia w nic większej mierze niż na księżycu, i gdyby - tak jak na księżycu - także i na ziemi powierzchnia znajdowała się jeszcze w stanie krystalicznym.

Można także ująć nasze życic jako niepotrzebnie zakłócający epizod w błogim spokoju nicości.

W każdym razie nawet ten, komu w nim wiodło się wcale znośnie, uprzytamia sobie - tym wyraźniej, im dłużej żyje - że wzięte w całości jest ono a disappointment, nay, a cheai, lub, mówiąc po naszemu, ma charakter wielkiej mistyfikacji, by nie rzec szalbierstwa. Gdy dwaj przyjaciele z młodości, po obejmującej cały wiek dojrzały rozłące spotykają się znów jako starcy, to dominującym uczuciem, jakie wzbudza w nich własny widok - z nim bowiem wiążą się wspomnienia lat młodzieńczych – jest uczucie całkowitego disappoini ment z powodu całego życia, które niegdyś w różowym świetle porannej młodości tak pięknie się przed nimi rozpościerało, lak wiele obiecywało i tak mało dotrzymało. Uczucie to tak jednoznacznie określa ich spotkanie, że nawet nie uważają za konieczne ubierać je w słowa, lecz wzajem milcząco je zakładając, rozmawiają dalej na lej właśnie podstawie. Ten, kto przeżyje dwa czy nawet trzy pokolenia rodzaju ludzkiego, czuje się niczym widz na spektaklach wszelkiego rodzaju kuglarzy w budach podczas jarmarku, gdy siedzi tak sobie i ogląda dwakroć czy trzykroć powtórki takiego spektaklu; sprany były mianowicie obliczone tylko na jeden spektakl, i stąd przestają być efektowne, skoro ulatnia się nowość i złudzenie.

Można oszaleć, gdy się rozważa bezmiar dekoracji, te niezliczone płomienne gwiazdy stałe w nieskończonej przestrzeni, mające po prostu oświetlać światy, które są widownią nędzy i niedoli, w najlepszym zaś razie raczą nas jedynie nudą - sądząc przynajmniej po znanej nam próbce.

Nikt nic jest prawdziwie godny zazdrości, wielkie zaś ubolewanie należy się niezliczonym osobom. - Życie jest pensum, które trzeba odrobić; w tym sensie termin defunctus jest pięknym wyrażeniem.

Wyobraźmy raz sobie, że akt płciowy nie byłby przemożną potrzebą ani też nic szedł w parze z żądzą, lecz byłby rzeczą czysto rozumnej rozwagi; czyż ród ludzki mógłby wtedy jeszcze istnieć'.'

Czy raczej nie litowalibyśmy się tak bardzo nad przyszłym pokoleniem, iż wolelibyśmy oszczędzić mu ciężaru istnienia, lub przynajmniej nie chcielibyśmy własnowolnie obarczać go tym ciężarem z zimną krwią?

Świat jest właśnie piskiem, ludzie zaś w nim są z jednej strony udręczonymi duszami, z drugiej - diabłami.

Tu będę musiał znowu wysłuchać, iż moja filozofia jest wyzbyta pociechy - i to właśnie dialogu, że mówię podług prawdy, ludzie zaś wolą słyszeć, iż Pan Bóg wszystko stworzył dobrym. Idźcie do kościoła i zostawcie filozofów w spokoju. Nie żądajcie przynajmniej, by dostosowywali swe nauki do waszej myślowej tresury: to czynią nicponie, półmędrkowie, u których możecie zamawiać sobie doktryny według upodobania.

Brahma wydaje świat przez swego rodzaju grzech pierworodny, czy też zbłądzenie, w zamian jednak sam pozostaje w nim, by to odpokutować, póki się stąd nie wyzwoli. - Bardzo trafnie! – W buddyzmie świat powstaje w następstwie pewnego - nastałego po długim spoczynku - niewyjaśnionego zmącenia w niebiańskiej czystości błogiego, osiąganego przez pokutę, stanu nirwany, a więc przez swego rodzaju fatalność, którą jednak w gruncie rzeczy trzeba rozumieć moralnie; jakkolwiek sprawa ta znajduje swój dokładny odpowiednik i obraz nawet w sferze fizycznej, poprzez niewyjaśnione powstanie owej pierwotnej mgławicy, z której rodzi się jakieś słonce. Potem jednak świat staje się - w efekcie błędów moralnych -stopniowo coraz gorszy i pod względem fizycznym, aż przybiera w końcu obecną żałosną postać. - Wybornie! - Dla Greków świat i bogowie, byli dziełem niezgłębionej konieczności; znośne to, o ile nas chwilowo zadowala. – Ormuzd żyje w walce z Arymanem - można posłyszeć. Ale taki Bóg Jahwe, który animi causa i de gaile de coeur stwarza ów świat nędzy i niedoli, następnie zaś jeszcze sam sobie daje poklask słowami panią kala lian - tego już nie można znieść. Jeśli więc widzimy, że judaizm zajmuje pod tym względem najniższą pozycję wśród wierzeń ludów cywilizowanych, zgadza się to całkiem z faktem, że jest on także jedyną religią, która zupełnie nic ma doktryny nieśmiertelności, ani nawet jakiegokolwiek jej śladu (zob. pierwszy tom niniejszego dzieła, s. 119 n.).

Choćby nawet dowód Leibniza, że spośród możliwych światów len właśnie jest jeszcze najlepszy, był słuszny, to nic dawałby on jeszcze podstawy do teodycei. Stwórca bowiem stworzył przecież nie tylko świat, lecz i samą możliwość; powinien by ją przeto nakierować na to, iżby dopuszczała lepszy świat. W ogóle zaś przeciw takiemu widzeniu świata, jako udanego dzieła wszechmądrej, wszechdobrej i wszechpotężnej przy tym Istoty, podnosi dobitnie głos z jednej strony niedola, która go przepełnia, z drugiej zaś uderzająca niedoskonałość i przeradzające się w farsę wypaczenie najkompletniejszych z jego zjawisk - istności ludzkich. Tkwi w tym nic dający się rozwikłać dysonans. Natomiast te właśnie przykłady będą zgodne z naszą opinią i posłużą za jej dowody, gdy ujmiemy świat jako dzieło naszej własnej winy, a więc jako coś, co nie powinno by raczej istnieć. Podczas gdy - przy owym pierwszym założeniu - stają się one gorzkim oskarżeniem przeciw Stwórcy, dając temat do sarkazmów, jawią się przy drugim jako oskarżenie naszej własnej istoty i woli, zdolne nas upokorzyć.

Przywodzą nas bowiem do poglądu, że my - niczym dzieci rozpustnych ojców - przyszliśmy "na świat już zawinieni; t dlatego tylko, że musimy nieprzerwanie ów dług (winę) odsługiwać, istnienie nasze tak nędznie wypada i ma za swój finał śmierć. Nic pewniejszego nad fakt, że mówiąc ogólnie to właśnie ciężki grzech świata pociąga za sobą mnogie i wielkie Jego cierpienie', i ma się tu na myśli nic fizyczny związek empiryczny, lecz związek metafizyczny. Zgodnie z tym poglądem, to wyłącznie historia grzechu pierworodnego pojednuje mię ze Starym Testamentem; jest ona nawet w moich oczach jedyną metafizyczną, choć przybraną w szaty alegorii, prawdą starotestamentową. Istnienie nasze bowiem niczego tak wiernie nie przypomina, jak następstwa jakiegoś błędu i karygodnego pożądania. Nic mogę tu nie polecić myślącemu czytelnikowi popularnej, lecz niezwykle uwewnętrznionej rozprawy na ten temat pióra Ciaudiusa, która wyjawia zasadniczo pesymistyczny duch chrześcijaństwa; figuruje ona, pod tytułem „Przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu", w czwartej części Wandsbecker Bolę.

Aby zawsze mieć pod ręką niezawodny kompas do orientowania się w życiu, i aby je - nigdy nic tracąc rozeznania - widzieć stale we właściwym świetle, najstosowniej jest przywyczaić się do uważania lego świata za miejsce pokuty, a więc niejako za zakład karny, a penal colony - ergasierion, jak zwali go już najstarsi filozofowie (Klemens Aleksandryjski, Strom., L. III, c. 3, s. 399), a z godną pochwały odwagą wyraził to wśród Ojców chrześcijańskich 0-rygenes (Augustyn, De civitate Dei L. XI, c. 23). To właśnie widzenie świata znajduje też swe teoretyczne i obiektywne uzasadnienie nie tylko w mej filozofii, lecz i w mądrości wszystkich epok, mianowicie w braminizmie, buddyzmie, u Empcdoklcsa i Pitagorasa; jak to przytacza także Cycc-ron (Fragnienta de phUosophia, t. 12, s. 316, red. Bip.), mówiąc iż dawni mędrcy oraz wtajemniczający w misteria mys-tagogowie uczyli: nos ob aligua scelera suscepfa m vita supe-riore, poenarum iuendamm causa nalos esse. Najdobitniej wyraża to Vanini, którego łatwiej było spalić niż obalić jego tezy, głoszące: Tof, tantisque homo repletus miseriis, ut si Christianae religiom non repugnaret, dicere auderem: si daemones dantur, ipsi, m hominum corpora transmigrantes, sceleris poenas luunl (De admirandis nalurae arcanis, dial. L, s. 353). Ale nawet w autentycznym i dobrze rozumianym chrześcijaństwie ujmuje się nasze istnienie jako następstwo pewnej winy, jakiegoś błędu. Jeśli przyjmiemy ów zwyczaj, będziemy formułowali swe oczekiwania wobec żyda zgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy, i przeto nie będziemy już uważali przeciwności losu, cierpień, udręki i nędzy istnienia – w szczegółach i w całości - za coś anormalnego i nieoczekiwanego, lecz stwierdzimy, że wszystko to jest regułą, dobrze zarazem wiedząc, iż tu na ziemi każdy ponosi karę za swe istnienie, i to każdy na swój sposób. Do utrapień zakładu karnego należy bowiem także towarzystwo, które się tam zastaje.

Jak to z nim tutaj jest, będzie i beze mnie wiedział ktoś, kto skądinąd zasługiwałby na lepsze. Otóż piękna dusza, jak i geniusz, może niekiedy się w nim czuć, niczym szlachetny więzień stanu na galerze pośród pospolitych przestępców; stad ci pierwsi, podobnie jak on, będą się starali izolować.

W ogóle jednak wspomniany pogląd da nam możność rozważania tak zwanych niedoskonałości, Ij. moralnie i intelektualnie -odpowiednio zaś także fizjonomicznie - podłego stanu większości ludzi, bez zdziwienia, a tym bardziej oburzenia; będziemy bowiem stale mieli na uwadze, gdzie jesteśmy, a zatem uznamy każdego najsamprzód za istotę, która istnieje tylko wskutek swej grzesznej kondycji i której życie jest odpokutowaniem winy jej urodzenia. Ta ostatnia stanowi właśnie to, co chrześcijaństwo zwie grzeszną naturą człowieka: jest ona więc podstawą istot żyjących, które spotykamy na tym świecie jako sobie podobne. Dochodzi do tego jeszcze fakt, iż przeważnie znajdują się one wskutek jakości tego świata mniej lub bardziej w stanic cierpienia i niezadowolenia - nic najodpowiedniejszym, by uczynić je bardziej współczującymi i życzliwszymi; wreszcie -zaś, iż ich intelekt jest w większości wypadków taki, że ledwo wystarcza na potrzeby służby woli. Musimy więc po temu regulować nasze wymagania co do towarzystwa w tym świecie. Kto obstaje przy tym punkcie widzenia, mógłby ów instynkt towarzyskości nazwać zgubną skłonnością.

W istocie rzeczy przekonanie, że świat, a więc i człowiek, jest czymś, co właściwie nic powinno być, jest wymarzone do tego, by napełnić nas pobłażliwością względem siebie; czegóż bowiem można oczekiwać od istot o takim prcdykamcncie? - Ba, z tego punktu widzenia można by wpaść na pomysł, iż najodpowiedniejszym sposobem zwracania się do siebie - zamiast monsieur, sir, pan etc. - byłby zwrot „towarzysz niedoli, soci malorum, compagnon dc misćrcs, my feuow-sufferer".

Jakkolwiek dziwnie może to brzmieć, odpowiada przecież faktycznemu stanowi rzeczy, rzuca na innego najwłaściwsze światło, i przypomina o tym, co najniezbędniejsze: o tolerancji, cierpliwości, wyrozumiałości i miłości bliźniego, których to cnót każdy potrzebuje i które przeto jest innym dłużny.

Cechą rzeczy tego świata, zwłaszcza zaś świata ludzkiego, jest nie tyle - jak się często powiada - niedoskonałość, co raczej wypaczenie: w sferze moralnej, intelektualnej, fizycznej, we wszystkim. Przynależne często do wielu występków usprawiedliwienie: „to przecież dla człowieka naturalne", żadną miarą nic wystarcza; winno się na to odrzec: „właśnie dlatego, że złe, jest to naturalne, i właśnie dlatego, że naturalne, jest to złe". Aby to właśnie pojąć, trzeba rozpoznać sens nauki o grzechu pierworodnym.

Przy ocenie jakiegoś ludzkiego indywiduum należałoby się stale trzymać punktu widzenia, że podstawą jego jest coś, co wcale nie powinno być, coś grzesznego, wypaczonego, to co rozumiano pod nazwa grzechu pierworodnego, przez co człowiek stał się pastwa śmierci; ten właśnie zły stan podstawowy charakteryzuje się nawet tym, iż nikt nie znosi, gdy się go uważnie obserwuje. Czegóż można od takiej istoty oczekiwać? Jeśli więc od tego wyjdziemy, będziemy go osadzać pobłażliwiej; nie będziemy się dziwie, gdy tkwiące w nim diabły kiedyś się ockną i ujawnia, i zdołamy lepiej ocenić dobro, które przecież - czy to mocą intelektu czy też skądinąd - w nim się uobecnia. Po drugie zaś trzeba także przemyśleć swa sytuację i gruntownie rozważyć, iż życic jest w istocie stanem nędznym i często żałosnym, gdzie każdy musi zmagać się i walczyć o swój byt, i stad nie zawsze może stroić miłe miny. Gdyby, wręcz przeciwnie, człowiek był tym, do czego chcę go upodobnić wszystkie optymistyczne religie i filozofie: dziełem czy nawet wcieleniem Boga, ogólnie biorąc istota, która powinna w każdym sensie być, i to być lakę, jaka jest; jakże inaczej musiałby wtedy oddziaływać pierwszy widok, bliższa znajomość oraz dalsze obcowanie każdego człowieka z nami - całkiem inaczej niż dzieje się to obecnie".

Pardon is the word to all (ostatnia scena Cymbelina). Powinniśmy być pobłażliwi dla wszelkiej ludzkiej głupoty. błędów, występków, żywiąc w pamięci, że wszystko co mamy przed sobą, to tylko nasze własne głupstwa, błędy i występki; są to bowiem błędy rodzaju ludzkiego, do którego także my należymy, a zatem nosimy w sobie jego wszystkie błędy - również i te, na które się właśnie oburzamy, po prostu dlatego, że akurat w tej chwili w nas nie występują. Nie ukazują się mianowicie na powierzchni, lecz kryją się w głębi, i przy pierwszej okazji wypływają na wierzch i się ujawniają, podobnie jak widzimy je teraz u innych; jakkolwiek u jednego ten, u owego inny błąd góruje, i chociaż nie da się zaprzeczyć, ze pełna miara wszystkich złych własności jest u jednego o wiele większa niż u drugiego. Różnorodność bowiem indywidualności jest nieprzebrana.

Źródło: Arthur Schopenhauer; Metafizyka życia i śmierci: Suplement do nauki o cierpieniu świata

niedziela, 28 czerwca 2009

O podstawie moralności: pobudki antymoralne

Główną i zasadniczą pobudką, działającą w człowieku, jest egoizm czyli dążenie do zachowania istnienia i dobrobytu. Niemiecki wyraz Selbstsucht (samolubstwo) zawiera jeszcze błędne współpojęcie choroby. Wyraz zaś Eigennutz (interesowność) oznacza egoizm, który dzięki kierownictwu rozumu staje się zdolny do planowego działania; dlatego możemy mówić o zwierzętach, że działają pod wpływem egoizmu, lecz nie możemy nazywać ich interesownymi. Z tych względów zachowani dla tego szerszego pojęcia wyraz „egoizm". Ów egoizm jest w ścisły sposób związany z rdzeniem i naturą zarówno zwierzęcia, jak i człowieka, a nawet jest z nią identyczny. Dlatego też, w ogóle wszystkie postępki mają swe źródło w egoizmie, i w egoizmie należy najpierw szukać wyjaśnienia każdego danego postępku; na zna­jomości działania egoizmu opiera się i wybór rozmaitych środków, za pomocą których ludzie dają się prowadzić do rozmaitych celów. Egoizm jest z natury swej bezgraniczny, człowiek chce bezwarunkowo zachować swe istnienie, chce bezwarunkowo uchro­nić je od cierpień, do których zalicza się także wszelki brak i niedostatek, chce doznać wszystkich przyjemności, które jest w stanie odczuwać, a nawet stara się, o ile możności, rozwinąć w sobie nowe zdolności używania. Wszystko, co staje na prze­szkodzie dążeniom jego egoizmu, wywołuje w nim gniew, niechęć i nienawiść, stara się zniszczyć tę przeszkodę, na którą patrzy jak na swego wroga. Chciałby, jeśli można, wszystkiego użyć, posiąść wszystko, a ponieważ nie jest to możliwe - przynajmniej nad wszystkim panować. „Wszystko dla mnie, nic dla innych" jest jego ulubioną dewizą. Egoizm nie zna granic, przerasta świat. Gdyby każdemu poszczególnemu człowiekowi dać do wyboru albo unicestwienie świata, albo unicestwienie jego samego, zbytecznie byłoby chyba długo zastanawiać się nad tym, co wybrałaby zdecydowana większość ludzi. Każdy uważa siebie za środkowy punkt świata i odnosi do siebie wszystko, co się na nim dzieje; największe zmiany, zachodzące np. w losie całych narodów, rozważa przede wszystkim z punktu widzenia swojego interesu, i choćby ten interes był nie wiem jak mały i nieznaczący, o nim najpierw pomyśli. Nie ma większego kontrastu nad ten, który zachodzi między wielkim i wyłącznym zainte­resowaniem, z jakim każdy spogląda na siebie samego, a tą obojętnością, z jaką zwykle patrzą nań inni; on zresztą odpłaca im tą samą monetą. Komiczny jest nawet widok owych niezliczonych jednostek, z których każda, przynajmniej w praktyce, uważa siebie za jedyną istotę realną, na wszystkie zaś inne patrzy jak na cienie. Wynika to stąd, że każdy dla siebie jest daną bezpośrednią, podczas gdy inni są dlań tylko danymi pośrednimi, ujmowanymi za pomocą wyobrażeń, jakie posiada w swym umyśle. Bezpośredniość zachowuje tu swe prawa. Mia­nowicie wskutek właściwego każdej świadomości subiektywizmu, jednostka jest dla siebie całym światem; wszystko bowiem co przedmiotowe istnieje tylko pośrednio, jako wyobrażenie subiektu - tak że wszystko stale zależy od jego samowiedzy. Jedynym światem, jaki każdy zna rzeczywiście, i o jakim wie, jest ten, który nosi w sobie jako wyobrażenie - a w skutek tego każdy uważa siebie za punkt środkowy tego świata. Dlatego też właściwie każdy jest dla siebie wszystkim; uważa siebie za posiadacza całej rzeczywistości i wobec tego oczywiście nic nie może być dlań ważniejsze nad niego samego. Tymczasem to ja, które w jego subiektywnym wyglądzie dochodzi do takich olbrzymich rozmiarów, w obiektywnym - kurczy się prawie do zera, a mia­nowicie do jakiejś jednej bilionowej cząsteczki żyjącej ludzkości. Przy tym każdy wie, z całą pewnością, że owo j a ważniejsze nad wszystko, ów mikrokosmos, w stosunku do którego cały makrokosmos jest tylko modyfikacją, akcydensem, owo ja, które jest jego światem - podlega śmierci; stąd też śmierć jest dlań równoznaczna z końcem świata. Oto są pierwiastki, z których na gruncie woli do życia wyrasta egoizm, stale leżący, jak przepaść szeroka, między człowiekiem a człowiekiem. Jeśli się zdarzy, że ktoś przez nią przeskoczy, spiesząc bliźniemu z pomocą, to wypadek taki jest uważany niemal za cudowny i wywołuje podziw i pochwały. Wyżej, w § 8-mym, przy wyjaśnianiu zasady moralnej Kanta, miałem sposobność wykazać w jaki sposób egoizm występuje w życiu codziennym, i jak zawsze wychodzi niczym szydło z worka, mimo że się go osłania grzecznością niby listkiem figowym. Grzeczność jest umówionym, systema­tycznym wypieraniem się egoizmu i powszechnie wiadomą obłudą; mimo to wszyscy ją pochwalają i jej wymagają; to bowiem co się pod nią ukrywa, jest tak szkaradne, że nie chcemy tego wiedzieć, choć wiemy doskonale, co się tam znajduje; zupełnie tak samo jak wymagamy, aby przedmioty wstrętne były okrywane choćby zasłoną. Egoizm dąży bezwzględnie do swoich celów wszędzie tam, gdzie mu nie staje na przeszkodzie albo jakaś siła zewnętrzna, jak np. obawa przed jakąś ziemską lub nadziemską potęgą, albo też jakaś pobudka prawdziwie moralna; wobec tego i wobec nieskończonej liczby jednostek egoistycznych „bellum omnium contra omnes" byłoby na porządku dziennym ku ogólnemu nieszczęściu. Toteż rozum tworzy wkrótce ustrój państwowy, który sam będąc wynikiem wzajemnej obawy przed wzajemną przemocą, zapobiega ujemnym skutkom po­wszechnego egoizmu przynajmniej o tyle, o ile można mu zapobiec na drodze negatywnej. Lecz tam, gdzie te dwie potęgi nie są w stanie czynnie mu przeciwdziałać, tam egoizm występuje natychmiast w całej swej okazałości - a widok to wcale nie piękny. Chcąc zwięźle wyrazić siłę tej antymoralnej potęgi i jednym pociągnięciem pióra nakreślić całą wielkość egoizmu, długo szu­kałem hiperboli dość emfatycznej, aby mogła sprostać zadaniu, i wreszcie znalazłem następującą: niejeden człowiek byłby w stanie zabić bliźniego w tym celu, aby jego tłuszczem wysmarować sobie buty. Lecz potem ogarnęła mnie niepewność, czy też to rzeczywiście tylko hiperbola. - Egoizm zatem jest pierwszą i najważniejszą, choć nie jedyną potęgą, którą pobudka moralna ma do zwalczenia. Stąd już widzimy, że aby móc przystąpić do walki z takim przeciwnikiem, pobudka ta musi być czymś bardziej realnym niż próżne mędrkowanie lub apriorystyczna bańka mydlana. - Na wojnie pierwszą rzeczą jest zasięgnięcie wiadomości o sile i pozycji nieprzyjaciela. W walce, o jakiej mowa, egoizm, jako główna potęga strony nieprzy­jacielskiej, przeciwstawia się przede wszystkim cnocie sprawiedliwości, która według mnie jest pierwotną i rze­czywiście kardynalną cnotą.

Dalej, cnocie miłości bliźniego przeciwstawia się często nieżyczliwość lub nienawiść. Zbadajmy źródło i hie­rarchię tych ostatnich. Nieżyczliwość w niższych swoich stopniach jest rzeczą bardzo częstą, niemal zwyczajną, i łatwo przechodzi w wyższe. Goethe ma słuszność, gdy mówi, że na tym świecie obojętność i niechęć są jak u siebie w domu (Powinowactwa z wyboru, cz.I rozdz.3). Szczęściem dla nas, rozsądek i grzeczność osłaniają je swoim płaszczem, nie pozwalając nam dostrzec jak dalece powszechna jest ta wzajemna nieżyczliwość i jak ustawicznie roz­grywa się „bellum omnium contra omnes" - choćby w myślach, jeśli nie można inaczej. Gdzieniegdzie zdarza się jej wypłynąć na powierzchnię, jak np. w wypadkach tak częstej, a tak nic i nikogo nie oszczędzającej obmowy; ale najsilniej wojna ta objawia się w wybuchach gniewu, które w większości rozmiarami swymi po wielokroć przewyższają rozmiary powodów i nigdy nie mogłyby być tak silne, gdyby nie to, że jak proch w fuzji, długi czas były ściskane, tłumione w postaci żywionej wewnętrznie i długo przeżuwanej nienawiści. - Nieżyczliwość w większości wypadków powstaje z nieuniknionych i na każdym kroku występujących starć różnych egoizmów. Prócz tego bywa czasem wywołana obie­ktywnie, widokiem rozmaitych występków, błędów, słabości, głupstw, wad i wszelkiego rodzaju niedoskonałości, które każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu posiada i popełnia, choćby tylko przypadkiem. Niechęć ta dochodzi czasem do takich rozmiarów, że niejednemu z nas, szczególnie w chwilach hipochondrii, świat może się wydawać z estetycznego punktu widzenia gabinetem karykatur, z intelektualnego - domem obłąkanych, zaś z moralnego -jaskinią oszustów i zbrodniarzy. Jeśli usposobienie takie trwa czas dłuższy, to przeradza się w mizantropię. - Wreszcie głównym źródłem nieżyczliwości jest zazdrość - albo raczej sama zazdrość jest już nieżyczliwością, wywołaną przez cudze szczęście, majątek, wyższość lub przywileje. Nikt nie jest od niej wolny, i już Herodot (111,80) wypowiedział zdanie, że „zazdrość jest człowiekowi wrodzona”. Jednakże stopnie zazdrości bywają bardzo rozmaite. Najjadowitsza i najbardziej nieubłagana jest zazdrość wtedy, gdy odnosi się do czyichś przymiotów osobistych; wówczas bowiem zazdroszczący nie może mieć żadnej nadziei dorównania temu, komu zazdrości; jest wtedy zarazem najnikczemniejsza, gdyż opa­nowany przez nią człowiek nienawidzi tego, co powinien czcić i kochać. Ale tak to już zwykle bywa: „Najbardziej, zdaje się, zazdrościmy tym, którzy siłą własnych skrzydeł porzucają wspólną nam wszystkim klatkę" skarżył się już Petrarca. Obszerniejsze uwagi nad zazdrością znajdzie czytelnik w drugim tomie Parergów, § 114. - Pod pewnym względem pokrewna zazdrości jest radość z cudzego nieszczęścia. Odczuwać zazdrość jest to jeszcze rzecz szczerze ludzka - lecz radość z cudzego nieszczęścia jest już czymś szatańskim. Rys czystej, prawdziwej radości tego rodzaju jest najbardziej nieomylną oznaką zupełnie złego serca - i głębokiej nikczemności. Należy raz na zawsze unikać tego, kto go objawił: Hic niger est, hunc tu, Romane caveto" [Ten, oto jest czarnym, tego właśnie, Rzymianinie, strzeż się]. - Zazdrość i radość z cudzego nieszczęścia, wzięte same w sobie, są wadami teoretycznymi: w pra­ktyce objawiają się jako złośliwość i okrucieństwo. Egoizm może prowadzić do zbrodni i do przestępstw wszelkiego rodzaju; lecz krzywdy i cierpienia, jakie wyrządza innym, są dlań środkiem jedynie, nie zaś celem, a zatem towarzyszą mu tylko przypadkowo. Dla złości i okrucieństwa - przeciwnie: ból i cierpienie innych jest dla nich celem, osiągnięcie zaś tego celu - rozkoszą. Dlatego też złość i okrucieństwo stanowią wyższy stopień zła moralnego. Zasadą najwyższego egoizmu jest: „Neminem juva, imo omnes, si forte conducit (a zatem zawsze tylko warunkowo!) laede" [Nie pomagaj nikomu, przeciwnie, krzywdź wszystkich, jeśli w tym znajdziesz swój interes]. Lecz złość wyznaje zasadę: „Omnes, qu-antum potes, laede" [Wszystkich, o ile możesz, krzywdź]. - Podobnie jak radość z cudzego nieszczęścia jest okrucieństwem w stanie teorii, podobnież okrucieństwo jest tą radością w czyn zamienioną, i przy nadarzającej się sposobności pierwsza zawsze przechodzi w drugie.

Wyprowadzenie z tych dwóch zasadniczych potęg złego po­szczególnych występków, które z nich wypływają, wchodzi już w zakres systematycznego wykładu etyki. Etyka systematyczna wyprowadziłaby z egoizmu obżarstwo i pijaństwo, rozpustę, sobkostwo, skąpstwo, chciwość, niesprawiedliwość, brak serca, dumę, pychę itp.; -z nieżyczliwości zaś niechęć, zazdrość, złośliwość, radość z cudzego nieszczęścia, szpiegującą ciekawość, oszczerstwo, zuchwalstwo, swawolę, nienawiść, gniew, zdradę, złość, mściwość, okrucieństwo itp. - Pierwszy z tych dwóch pierwiastków jest bardziej zwierzęcy, drugi - raczej szatański. Przewaga jednego lub drugiego, albo też przewaga popędu mo­ralnego, o którym dalej powiem, służyć może jako główna wytyczna w moralnej klasyfikacji charakterów. Nie ma człowieka, którego charakter nie zawierałby wszystkich trzech, choć w nieznacznej domieszce Skończyłem ów straszny przegląd potęg antymoralnych, po­dobny do tego, którego w „Pandemonium" Miltona dokonuje książę ciemności. Plan mój wymagał, abym najpierw wziął pod rozwagę ciemne strony ludzkiej natury; wskutek tego droga moja odbiega od ścieżek, wydeptanych przez innych moralistów, a staje się podobną do drogi Dantego, prowadzącej najpierw do piekła.

Zadaniem naszym jest odnaleźć taką pobudkę, która byłaby w stanie skłonić człowieka do postępowania wbrew owym popędom samolubnym i złym, tkwiącym tak głęboko w naturze, lub - gdyby fakty postępowania wbrew tym popędom były nam dane w do­świadczeniu - odnaleźć taką pobudkę, która by je nam wytłumaczyła w sposób prosty a dostateczny; podany wyżej przegląd potęg antymoralnych daje miarę trudności tego zadania. Jest ono tak dalece trudne, że aby je rozstrzygnąć dla ludzkości w ogóle, musiano wszędzie uciekać się do pomocy maszynerii nie z tego świata. Powoływano się na bogów, którzy nakazywali postępowanie pewnego rodzaju i sankcjonowali swój nakaz za pomocą kar i nagród, udzielanych rzekomo na tym świecie, lub na innym, do którego mieliśmy dostawać się po śmierci. Przypuśćmy, że wiara w taką naukę zakorzeniła się powszechnie, co byłoby zupełnie możliwe, gdyby ją wpajano od najwcześniejszego dzie­ciństwa; przypuśćmy dalej - co już jest daleko trudniejsze i znajduje daleko mniej potwierdzenia w doświadczeniu - że wywołała zamierzony skutek; wówczas osiągnięto by wprawdzie w ten sposób legalność postępowania, nawet przechodzącą granice, do których sięga prawo i policja - lecz każdy czuje, że nie będzie to bynajmniej to, co właściwie rozumiemy pod moralnością uczuć i zamiarów. Czyny, wywołane przez pobudki tego rodzaju miałyby przecież najoczywiściej źródło w egoizmie. Jakże mógłbym mówić o swej bezinteresowności, gdyby do jednych czynów mnie pociągała nagroda, a od innych odstraszała kara? Kto silnie wierzy w nagrodę na tamtym świecie, ten patrzy na nią jak na weksel, zupełnie pewny, choć długoterminowy. Obietnica, którą szafują żebracy, że na tamtym świecie datek wróci się stokrotnie, mogłaby niejednego skąpca skłonić do szczodrej jałmużny, udzieliłby jej chętnie w przekonaniu, że czyni korzystny wkład pieniężny, dzięki któremu na tamtym świecie zmartwychwstanie znowu jako bogacz. - Być może, że wielkie masy ludności poprzestają na pobudkach tego rodzaju; toteż religie, które są metafizyką ludu, nasuwają mu właśnie takie pobudki. Trzeba tu jednak zauważyć, że bardzo często mylnie oceniamy pobudki zarówno naszego własnego, jak i cudzego postępowania; niejeden człowiek przypisuje z całą pewnością swoje najszlachetniejsze postępki pobudkom powyższej kategorii, gdy tymczasem w rzeczywistości spełnia je z pobudek daleko czystszych i donioślejszych, choć jednocześnie daleko trudniejszych do wykazania - i często czyni coś pod wpływem bezpośredniej miłości bliźniego, nie umiejąc sam sobie wytłumaczyć swego postępowania inaczej, jak tylko rozkazem swego Boga. Tymczasem filozofia, tak w tym razie, jak i we wszystkich innych, szuka dla swego problematu wyjaśnienia prawdziwego, ostatecznego, opartego na danych natury ludzkiej, niezależnego od jakichkolwiek mitycznych komentarzy, religijnych dogmatów i transcedentalnych hipostaz, i chce znaleźć to wyjaśnienie w faktach doświadczenia zewnętrznego lub wewnętrznego. Nasze zadanie jest zadaniem filozoficznym; dlatego też pominiemy milczeniem wszelkie roz­wiązania, podawane przez religie; jeśli tu o nich wspomniałem, to tylko w tym celu, aby wykazać wielką trudność naszego zagadnienia.

Źródło: Arthur Schopenhauer; "O podstawie moralności"

O podstawie moralności: Pogląd sceptyczny

Gdy jednak rzucimy okiem wstecz na owe dwa tysiące lat daremnych usiłowań oparcia moralności na trwałej, pewnej pod­stawie, to łatwo zjawić się może przypuszczenie, że może też właściwie nie ma żadnej moralności naturalnej, niezależnej od ludzkiego ustawodawstwa, że może moralność jest faktem na wskroś sztucznym, środkiem wynalezionym jedynie w celu ła­twiejszego okiełznania samolubnej, złośliwej ludzkości, oraz, że nie mając naturalnej podstawy i świadectwa wewnętrznego, upa­dłaby niezawodnie, gdyby nie podpora, jaką znajduje w pozytywnych religiach. Prawo i policja nie wszędzie mogą wystarczyć; bywają przestępstwa trudne do wykrycia; bywają i takie wykroczenia, których karanie może być ryzykowne; w podobnych wypadkach jesteśmy pozbawieni opieki społecznej. Zresztą prawo cywilne może nakazywać sprawiedliwość, ale nie może narzucać obowiązku miłości bliźniego i czynienia dobrze - choćby z tego powodu, że wówczas każdy chciałby być stroną bierną, a nikt stroną czynną. Spostrzeżenia tego rodzaju dały początek hipotezie, że moralność opiera się jedynie na religii i że obie mają za cel uzupełniać urządzenia państwowe i prawodawcze, tam, gdzie te urządzenia okazują się niedostateczne. Według tej hipotezy nie ma moralności naturalnej czyli wypływającej z samej natury rzeczy lub natury człowieka; skąd jasno wynika, że filozofowie na próżno starają się odnaleźć jej podstawę. Pogląd ten nie jest pozbawiony pozoru prawdy. Już Pyrronnicy wypowiadali go, „Nic nie jest złe lub dobre z natury, różnica ta jest ustanowiona przez opinię ludzką", a i w nowszych czasach myśliciele przyznawali się do niego. Dlatego też pogląd ten zasługuje na staranne rozpatrzenie, choć byłoby niezaprzeczalnie wygodniej usunąć go inkwizytorskim rzutem oka na sumienie tych, u których myśl podobna powstać mogła.

Wielki i bardzo młodzieńczy błąd popełnia ten, kto sądzi, że wszystkie sprawiedliwe i uprawnione postępki ludzkie są istotnie moralne. Między sprawiedliwością, jaką zwykle ludzie się rządzą, a rzeczywistą prawością serca zachodzi raczej zwykle stosunek podobny do tego, jaki istnieje między objawami grzeczności, a prawdziwą miłością bliźniego. Ta ostatnia w samej rzeczy przezwycięża egoizm, podczas gdy grzeczność czyni to tylko pozornie. Trzeba być bardzo prostodusznym lub niedoświadczonym, aby brać za dobrą monetę i za objaw wrażliwego poczucia moralnego i sumienia całą ową uczciwość, którą ludzie wystawiają na pokaz i którą chcą mieć wyższą ponad wszelkie wątpliwości, całe owo wspaniałe oburzenie cnotliwych, gotowych przy naj­mniejszym podejrzeniu zapłonąć świętobliwym gniewem. Cała ta zwyczajna sprawiedliwość, którą ludzie rządzą się we wzajemnych stosunkach i która jest uważana za niewzruszoną zasadę, wypływa z dwóch konieczności zewnętrznej natury: po pierwsze z porządku prawnego, za pomocą którego władza państwowa broni praw jednostki, i po drugie stąd, że aby uzyskać powodzenie w świecie, trzeba koniecznie zachować dobre imię i cześć obywatelską. Wskutek tej ostatniej konieczności każda jednostka znajduje się pod kontrolą opinii publicznej, która z nieubłaganą surowością sądzi wszelkie wykroczenia w tym względzie i ściga za nie winnego aż do śmierci. Opinia w tym wypadku kieruje się prawdziwą mądrością, wychodzi bowiem z zasady, że „operari seąuitur esse", to znaczy uznaje pogląd, że charakter jest niezmienny i że ktoś, co - raz jeden postąpił w pewien sposób, przy podobnych okolicznościach bezwarunkowo postąpi tak samo po raz drugi. Te więc dwa względy czuwają nad uczciwością publiczną, i mówiąc otwarcie, źle by nam było bez nich, szczególniej co się tyczy własności, tego środkowego punktu życia ludzkiego, wokół którego krążą wszystkie zabiegi. Czysto etyczne pobudki do uczciwości, przyjmując, że takowe istnieją, mogłyby tylko w sposób pośredni znaleźć zastosowanie w sprawach prywatnego posiadania. Bezpośrednio bowiem mogą one odnosić się jedynie do prawa naturalnego, do prawa zaś pozytywnego odnoszą się pośrednio i tylko o tyle, o ile to prawo pozytywne wspiera się na prawie naturalnym. Lecz prawo naturalne jest przywiązane tylko do takiej własności, która została zdobyta własną pracą; wtedy bowiem zamach na własność staje się zamachem na siłę, włożoną w nią przez posiadacza, a przez to pozbawieniem go tej siły. - Teorię zawładnięcia odrzucam bezwarunkowo, lecz nie mogę tu wdawać się w jej obalanie. Prawda, że wszelkie posiadanie, oparte na prawie pozytywnym, wypływa ostatecznie z naturalnego prawa własności, które jest jego źródłem pierwotnym, jakkolwiek oddzielonym odeń przez wiele ogniw pośrednich. Lecz jakże daleko w większości wypadków nasze prawo cywilne odbiega od swojego pierwotnego źródła, od naturalnego prawa własności. Po większej części byłoby rzeczą nie tylko trudną, ale nawet wprost niemożliwą wykazać związek między jednym a drugim: własność naszą dziedziczymy, otrzymujemy w posagu, wygrywamy na loterii lub nawet dochodzimy do niej nie w ten sposób, to w każdym razie nie zdobywamy jej właściwą pracą w pocie czoła, lecz tylko dzięki mądrym myślom lub pomysłom, jak np. w handlu spekulacyjnym; ba, czasem nawet dzięki głupim pomysłom, które Deus Eventus uwieńcza powodzeniem za pośrednictwem przypadku. Tylko w niewielkiej ilości faktów jest ona owocem rzeczywistej pracy i trudu, a i to często tylko pracy umysłowej, jak np. u adwokata, lekarza, urzędnika, nau­czyciela, czyli takiej, która w oczach człowieka niewykształconego uchodzi za lekką. Trzeba już znacznego stopnia wykształcenia, aby uznać prawo etyczne takiego posiadania i aby je szanować z pobudek czysto moralnych. Dlatego też wielu ludzi patrzy na własność swoich bliźnich tylko jako na posiadanie, zabezpieczone przez prawo pozytywne. I dlatego, jeśli tylko mają sposób wydarcia im tej własności bądź przez zastosowanie prawa, bądź przez jego obejście, to nie zawahają się go użyć; zdaje im się bowiem, że tamci tracą swój majątek taką samą drogą, jaką go poprzednio zdobyli, a stąd też uważają swoje pretensje do niego za równie dobrze uzasadnione, jak i pretensje do dawnego posiadacza. Z ich punktu widzenia w społeczeństwie mieszczańskim prawo mocniejszego ustąpiło miejsca prawu mądrzejszego. - Zdarza się jednak czasem, że bogacz jest rzeczywiście człowiekiem nie­złomnej prawości, przywiązanym całym sercem do prawa, od którego stosowania zawisło całe jego posiadanie wraz ze wszystkimi związanymi z nim przywilejami; dlatego też zupełnie szczerze przyznaje się do zasady „suum cuiąue" [każdemu co mu się należy] i nie odstępuje od niej. Zdarza się w samej rzeczy podobnie obiektywne przywiązanie do prawideł rzetelności i dotrzy­mywania słowa, oraz nabożne ich zachowywanie; lecz źródło tego poszanowania leży tylko w tym, że słowność i rzetelność są podstawą swobodnych stosunków między ludźmi, podstawą porządku i pewności posiadania; dzięki temu mogą i nam samym się przydać, i dlatego należy podtrzymywać je nawet wtedy, gdy wymagają od nas pewnych ofiar, wszak kto posiada żyzne pola, ten nie waha się ponieść pewnych kosztów dla zebrania plonu. - W rzeczywistości jednak uczciwość, oparta na takich względach, istnieje tylko między ludźmi zamożnymi lub przynajmniej takimi, którzy mają jakiś korzystny sposób zarobkowania; szcze­gólnie zaś jest [ona] właściwa kupcom, kupcy bowiem żywią wyraźne przekonanie, że rzetelność, zaufanie wzajemne są niezbędną podporą handlu; stąd też i honor kupiecki jest całkiem odrębnego gatunku. - Inaczej przedstawia się kwestia, gdy chodzi o biednego: biedny jest stroną poszkodowaną w tej sprawie; nierówność majątkowa skazuje go na pracę ciężką i niedostatek, podczas gdy inni żyją w zbytku i bezczynności; zgodzić się zaś na to, że nierówność własności odpowiada tylko nierówności zasług i uczciwego zarobku - jest dlań rzeczą trudną. Lecz jeśli tego nie uzna, to skąd w takim razie ma się wziąć u niego czysto etyczna pobudka do uczciwości? Pobudka, która byłaby w stanie powstrzymać go od wyciągania ręki po cudzy nadmiar?

Po większej części powstrzymuje go od tego prawo. Lecz co go powstrzyma, jeżeli rzadki zbieg okoliczności pozwoli mu, bez obawy o interwencję prawa, jednym, jedynym czynem zrzucić z siebie przytłaczający ciężar niedostatku, który widok cudzego zbytku jeszcze dotkliwszym czyni, i stać się posiadaczem tych dóbr, na które tyle razy spoglądał z zazdrością? Czy dogmaty religijne? Wiara rzadko bywa tak niewzruszona. Czy pobudki czysto moralnej natury? Być może, w niektórych wypadkach; ale w większości wypadków będzie to tylko troskliwość o dobre imię i cześć obywatelską, na których zachowaniu zależy nawet bardzo nieznaczącemu człowiekowi; będzie to oczywiste niebez­pieczeństwo wygnania z wielkiej loży masońskiej uczciwych ludzi, którzy trzymają się prawa sprawiedliwości i według tego prawa na całej ziemi podzielili między siebie własność i nią rozporządzają; będzie to obawa, że ten jeden jedyny nieuczciwy postępek uczyni go pariasem mieszczańskiego społeczeństwa, osobistością której nikt nie wierzy, z którą nikt nie chce mieć nic wspólnego, dla której wszelka droga jest zamknięta; słowem, że dzięki temu postępkowi zostanie już na zawsze w oczach wszystkich „takim co ukradł", przysłowie bowiem mówi: „Kto raz popełnił kradzież-,' ten już na całe życie zostanie złodziejem."

Tak zatem wyglądają strażnicy uczciwości społecznej. Kto żył i miał oczy otwarte, ten przyzna, że im to zawdzięczamy większą część faktów uczciwości w stosunkach ludzkich, że nawet nie brak ludzi, którzy by usiłowali ujść ich czujności i uważali sprawiedliwość i prawość tylko za szyld, za sztandar, pod którego osłoną z tym lepszym skutkiem mogą popełniać swoje krętactwa. Toteż nie trzeba zaraz wpadać w święty zapał i oburzenie, gdy wobec tych faktów moralista jakiś zada sobie pytanie, czy w ogóle cała prawość i sprawiedliwość ludzka w gruncie rzeczy nie jest tylko wynikiem umowy, i gdy trzymając się w dalszym ciągu tej zasady, stara się i całą pozostałą moralność sprowadzić do przyczyn dalszych, pośrednich, a w rezultacie egoistycznych -jak to w swoim czasie usiłowali uczynić Holbach, Helvetius, d'Alembert i inni. Jak już wyżej wykazałem, jest to rzeczą zupełnie prawdziwą i słuszną pod względem większej części uczciwych postępków. Nie ulega także wątpliwości, ze jest rzeczą prawdziwą i w zastosowaniu do znacznej części uczynków miłości bliźniego; te ostatnie wynikają często z próżności, często z wiary w przyszłą nagrodę, która za dobry czyn odpłaci dziesięciokroć - a kto wie, może nawet i stokrotnie - a mogą wynikać i z innych egoistycznych pobudek. Ale prawdą jest również, że istnieją uczynki, które wynikają z bezinteresownej miłości bliźniego i z dobrowolnej sprawiedliwości. Powołując się nie na fakty świadomości, lecz jedynie na fakty doświadczenia, przytoczę, jako dowody takich czynów, pojedyncze, lecz nie podlegające wątpliwości wypadki, gdzie wy­kluczone było nie tylko niebezpieczeństwo sądowego ścigania, lecz nawet obawa wykrycia lub choćby tylko podejrzenia, a gdzie mimo to biedny oddawał bogatemu jego własność; takie np. wypadki, kiedy znalazca zwracał rzecz zgubioną; kiedy ktoś oddawał właścicielowi depozyt, złożony przez osobę trzecią, a już nieżyjącą; kiedy człowiek ubogi wiernie przechowywał depozyt, zostawiony u niego w tajem­nicy przez kogoś, kto był zmuszony do opuszczenia kraju, a następnie zwracał go w całości. Wypadki podobne zdarzają się, to nie ulega wątpliwości; ale już samo zdziwienie, wzruszenie, szacunek, jakie względem nich odczuwamy, dowodzą wyraźnie, że bądź co bądź należą one do rzeczy nieoczekiwanych, do rzadkich wyjątków. Są w samej rzeczy na świecie uczciwi ludzie - tak samo jak jest i czterolistna koniczyna. Ale swoją drogą Hamlet nie dopuszcza się przesady, gdy mówi: „Na tym świecie być uczciwym człowiekiem, jest to być jednym na dziesięć tysięcy". - Można by wprawdzie spotkać się z zarzutem, że wyżej przytoczone uczynki mogły wynikać z dogmatów religijnych, czyli ze względów kary i nagrody w przy­szłym życiu, lecz odpowiedź na to znajdujemy w wypadkach, kiedy sprawcy takich czynów nie należeli do żadnego wyznania; fakt zaś bezreligijności jest daleko częstszy, niż się ludzie przyznają do tego publicznie.

Niektórzy upatrują w istnieniu sumienia argument prze­ciwko poglądowi sceptycznemu. Lecz naturalne pochodzenie su­mienia także podlega wątpliwości. W każdym bądź razie istnieje także tzw. sumienie bękarcie, które często bywa brane za tamto. Skrucha i niepokój, które niejeden odczuwa po spełnieniu czynu, są często niczym innym, jak tylko obawą przed tym, co go może za to spotkać. Często uchybienie jakimś zewnętrznym, dowolnym a nawet bezsensownym regułom, staje się przyczyną wewnętrznych udręczeń, zupełnie podobnych do wyrzutów su­mienia. Tak np. niejeden Żyd bigot czyni sobie ciężkie wymówki za to, że palił fajkę w sobotę, choć w czwartej księdze Mojżeszowej rozdz. 35, 3, napisano: „nie będziesz palił ognia w mieszkaniu twym w dzień szabasowy". Niejednego szlachcica lub oficera dręczą potajemne wyrzuty, jeśli w jakimś wypadku nie zastosował się ściśle do przepisów owego kodeksu głupców, zwanego kodeksem honoru. Tak zaś daleko posuwa się poszanowanie tego kodeksu, że niejeden człowiek tego stanu, postawiony w niemożności do­trzymania słowa honoru lub nawet tylko uczynienia zadość prze­pisom w jakiejś kwestii spornej, woli się zastrzelić niż dźwigać na sobie brzemię hańby. (Sam byłem świadkiem wydarzeń obu tych rodzajów). Tymczasem ten sam człowiek z lekkim sercem złamie słowo, do którego nie dodał pieczątki „honoru". - W ogóle, wszelka niekonsekwencja lub nierozwaga, wszelkie postąpienie wbrew zasadom, zamiarom, przekonaniom jakiegokolwiek rodzaju, a nawet wszelka popełniona niedyskrecja, pomyłka, wszelka nie­zręczność zostawia nam żądło w sercu i staje się powodem tajemnego zmartwienia. Niejeden zdziwiłby się bardzo, gdyby zobaczył, z czego się składa jego sumienie, które jemu wydaje się zupełnie przyzwoitym: oto mniej więcej 1/5 obawy ludzkiej opinii, 1/5 bojaźni bożej, 1/5 przesądów, wreszcie 1/5 przyzwy­czajenia - tak, że w gruncie rzeczy nie jest on wcale lepszy od owego Anglika, który mawiał po prostu: „nie stać mnie na to, żeby utrzymywać sumienie". - Ludzie religijni - jakiej bądź wiary - pod wyrazem sumienie rozumieją zbiór do­gmatów i przepisów ich religii, jak również ocenę samych siebie co do ich wykonywania; w tym też znaczeniu bywają używane wyrażenia: wyrzuty sumienia, czystość sumienia. Teologowie, scholastycy i kazuiści wieków średnich brali je w tym samym znaczeniu. Sumieniem danego osobnika było wszystko to, co wiedział o ustawach i przepisach Kościoła w połączeniu z postanowieniem ich wykonywania. Zgodnie z tym istniało sumienie wątpiące, sądzące, błądzące itp. Jak dalece nieokreślone było pojęcie sumienia, jak rozmaitą treść mu przypisywano, jaką chwiejność okazywali pod tym względem różni pisarze, o tym możemy się przekonać z dzieła Staudlina pt. Historia teorii sumienia. Fakty tego rodzaju bynajmniej nie przemawiają za realnością sumienia. Owszem, przyczyniają się jeszcze do postawienia pytania, czy też rzeczywiście istnieje sumienie wrodzone. W § 10-tym, mówiąc o moralności, podałem w skrócie i moje pojmowanie sumienia; dalej powrócę doń jeszcze.

Wnioski ze wszystkich tych sceptycznych rozważań nie posiadają dość mocy, aby na ich zasadzie można było zaprzeczyć istnieniu prawdziwej moralności; w każdym jednak razie przyczyniają się do umiarkowania nadziei, pokładanych w moralnych skłonnościach człowieka, które są naturalnymi podstawami etyki. Wiele bowiem z tego, co było przypisywane tym skłonnościom, ma swoje źródło, jak już wykazaliśmy, w pobudkach zupełnie innej kategorii; z drugiej zaś strony, zepsucie moralne jakie napełnia świat, dowodzi do­statecznie, że popęd do dobrego nie jest tak dalece silny - tym bardziej, że nie działa tam nawet, gdzie pobudki przeciwne nie są zbyt potężne, chociaż w tym względzie ważne znaczenie posiadają indywidualne różnice charakterów. Poznać całą głębię zepsucia moralnego jest tym trudniej, że prawo, konieczność zachowania honoru, ba, nawet grzeczność hamują i pokrywają jego objawy. Dodajmy do tego, że wychowawcy usiłują wpoić swym wycho­wankom przekonanie, że na tym świecie panują cnota i prawość - sadząc, że w ten sposób przyczyniają się do rozwinięcia w nich uczuć moralnych; tymczasem później, i to często kosztem przykrego doświadczenia wychowankowie dowiadują się, że w samej rzeczy dzieje się zupełnie inaczej; a wówczas odkrycie, że nauczyciele z ich lat młodzieńczych pierwsi ich oszukali, może wpłynąć na ich własną moralność daleko ujemniej, niż gdyby ci nauczyciele dali im pierwszy przykład szczerości i prawości, mówiąc bez osłonek: „Świat jest pogrążony w złym, ludzie nie są takimi, jakimi być powinni, lecz nie dawajcie się pociągnąć złym przykładom i bądźcie lepsi".

Wszystko to, jak już wyżej powiedziano, utrudnia nam poznanie rzeczywistego stanu niemoralności rodzaju ludzkiego. Państ­wo, owo arcydzieło świadomego siebie, rozumnego, zsumowanego egoizmu wszystkich, powierzyło obronę praw jednostki potędze, która nieskończenie przewyższa siłę tej ostatniej i tym samym zmusza ją do uszanowania praw innych jednostek. Wobec tej potęgi, bezgraniczny egoizm prawie wszystkich, złość wielu, oraz okru­cieństwo niektórych, nie mają możności się przejawiać - przymus wszystkich okiełznał. Bywają wszakże wypadki, kiedy władza pań­stwowa nie ma dość siły, kiedy sprawa przekracza jej kompetencję, lub po prostu, kiedy przestępcy udaje się ją oszukać; wówczas występują na jaw: nienasycona chciwość, nikczemna żądza pie­niędzy, głęboko ukryty fałsz, podstępna złość ludzka; ale złudzenie, jakiemu ulegamy skutkiem zapobiegawczej działalności państwa, jest tak silne, iż na ten widok podnosimy protest w przekonaniu, że mamy do czynienia z jakąś niebywałą potwornością. Tymczasem, gdyby nie przymus państwowy i nie konieczność zachowania czci obywatelskiej, wypadki tego rodzaju byłyby na porządku dziennym. Trzeba się wczytać w historie kryminalne i w opisy sytuacji anarchii, aby poznać, czym jest właściwie człowiek pod względem moralnym. Te tysiące, które w naszych oczach spokojnie obcują ze sobą, są niczym innym, jak stadem wilków i tygrysów, którym tylko nałożono kagańce. Lecz wyobraźmy sobie, że władza państwowa naraz została zniesiona czyli, że wilkom i tygrysom udało się pozbyć kagańców; wówczas każdy umysł przewidujący wzdrygnie się na widok, jakiego należałoby oczekiwać - okaże zaś tym samym, jak niewielkie w gruncie rzeczy nadzieje pokłada w działaniu religii, sumienia, i w jakichkolwiek naturalnych pod­stawach moralności. Ale też wówczas do walki z owymi spu­szczonymi z łańcucha potęgami niemoralności stanęłyby popędy prawdziwie moralne i okazały otwarcie swoje działanie; wtedy też najłatwiej byłoby je poznać; jednocześnie zaś wystąpiłaby w całej pełni nieprawdopodobnie wielka moralna rozmaitość cha­rakterów i okazałaby się ona nie mniejsza od intelektualnej różnicy umysłów.

Może ktoś zechce odpowiedzieć mi tutaj, że etyka jest nauką, która podaje jak ludzie powinni postępować, i że wobec tego nic ją nie obchodzi, jak postępują rzeczywiście. Lecz ja zaprzeczam temu twierdzeniu. W części krytycznej tego dzieła wykazałem z dostatecz­ną ścisłością, że pojęcie powinności, nakazująca forma etyki, jest na miejscu jedynie w moralności teologicznej, poza tym zaś traci wszelką treść i znaczenie. Wbrew tamtemu twierdzeniu, ja za cel etyki uważam wytłumaczenie, wyjaśnienie postępowania ludzkiego, tak wielką przedstawiającego rozmaitość pod względem moralnym, i wykazanie jego ostatecznej przyczyny. Stąd też według mnie do wykrycia podstawy etyki prowadzi tylko jedna droga, droga empiryczna, która polega na zbadaniu, czy w ogóle istnieją czyny, którym bylibyśmy zmuszeni przyznać istotną wartość moralną - tj. czyny wypływające z dobrowolnej sprawiedliwości, z czystej miłości bliźniego i prawdziwej szlachetności. Stwierdziwszy istnienie takich czynów, będziemy mogli uważać je za zjawisko dane, które należy wyjaśnić, tj. sprowadzić do jego istotnych przyczyn, czyli odnaleźć ową bądź co bądź odrębnej natury pobudkę, która skłania ludzi do czynów tej kategorii, specyficznie różnej od wszystkich innych. Ta pobudka oraz wrażliwość na jej działanie będą stanowiły ostateczną przyczynę moralności, znajomość zaś tej przyczyny da nam podstawę etyki. Oto jest skromna droga, którą ja zakreślam etyce. Nie jest to konstrukcja a priori i nie zawiera żadnych absolutnych praw, obowiązujących wszystkie istoty rozumne in abstracto. Toteż, komu wyda się ona nie dość dy­styngowana, katedralna i akademicka, ten niech wraca do ka­tegorycznych imperatywów, do sloganu ludzkiej godności, do czczej gadaniny, fantazjowania i baniek mydlanych, produkowanych przez szkoły filozoficzne, do zasad, którym doświadczenie na każdym kroku kłam zadaje, i o których, poza audytoriami, nikt nic nie słyszał i nie wie. Tymczasem ta podstawa, do jakiej dochodzimy drogą przeze mnie wskazaną, opiera się na doświad­czeniu, i doświadczenie potwierdza ją każdego dnia i o każdej godzinie.

Źródło: Arthur Schopenhauer; "O podstawie morlności"