niedziela, 28 czerwca 2009

O podstawie moralności: pobudki antymoralne

Główną i zasadniczą pobudką, działającą w człowieku, jest egoizm czyli dążenie do zachowania istnienia i dobrobytu. Niemiecki wyraz Selbstsucht (samolubstwo) zawiera jeszcze błędne współpojęcie choroby. Wyraz zaś Eigennutz (interesowność) oznacza egoizm, który dzięki kierownictwu rozumu staje się zdolny do planowego działania; dlatego możemy mówić o zwierzętach, że działają pod wpływem egoizmu, lecz nie możemy nazywać ich interesownymi. Z tych względów zachowani dla tego szerszego pojęcia wyraz „egoizm". Ów egoizm jest w ścisły sposób związany z rdzeniem i naturą zarówno zwierzęcia, jak i człowieka, a nawet jest z nią identyczny. Dlatego też, w ogóle wszystkie postępki mają swe źródło w egoizmie, i w egoizmie należy najpierw szukać wyjaśnienia każdego danego postępku; na zna­jomości działania egoizmu opiera się i wybór rozmaitych środków, za pomocą których ludzie dają się prowadzić do rozmaitych celów. Egoizm jest z natury swej bezgraniczny, człowiek chce bezwarunkowo zachować swe istnienie, chce bezwarunkowo uchro­nić je od cierpień, do których zalicza się także wszelki brak i niedostatek, chce doznać wszystkich przyjemności, które jest w stanie odczuwać, a nawet stara się, o ile możności, rozwinąć w sobie nowe zdolności używania. Wszystko, co staje na prze­szkodzie dążeniom jego egoizmu, wywołuje w nim gniew, niechęć i nienawiść, stara się zniszczyć tę przeszkodę, na którą patrzy jak na swego wroga. Chciałby, jeśli można, wszystkiego użyć, posiąść wszystko, a ponieważ nie jest to możliwe - przynajmniej nad wszystkim panować. „Wszystko dla mnie, nic dla innych" jest jego ulubioną dewizą. Egoizm nie zna granic, przerasta świat. Gdyby każdemu poszczególnemu człowiekowi dać do wyboru albo unicestwienie świata, albo unicestwienie jego samego, zbytecznie byłoby chyba długo zastanawiać się nad tym, co wybrałaby zdecydowana większość ludzi. Każdy uważa siebie za środkowy punkt świata i odnosi do siebie wszystko, co się na nim dzieje; największe zmiany, zachodzące np. w losie całych narodów, rozważa przede wszystkim z punktu widzenia swojego interesu, i choćby ten interes był nie wiem jak mały i nieznaczący, o nim najpierw pomyśli. Nie ma większego kontrastu nad ten, który zachodzi między wielkim i wyłącznym zainte­resowaniem, z jakim każdy spogląda na siebie samego, a tą obojętnością, z jaką zwykle patrzą nań inni; on zresztą odpłaca im tą samą monetą. Komiczny jest nawet widok owych niezliczonych jednostek, z których każda, przynajmniej w praktyce, uważa siebie za jedyną istotę realną, na wszystkie zaś inne patrzy jak na cienie. Wynika to stąd, że każdy dla siebie jest daną bezpośrednią, podczas gdy inni są dlań tylko danymi pośrednimi, ujmowanymi za pomocą wyobrażeń, jakie posiada w swym umyśle. Bezpośredniość zachowuje tu swe prawa. Mia­nowicie wskutek właściwego każdej świadomości subiektywizmu, jednostka jest dla siebie całym światem; wszystko bowiem co przedmiotowe istnieje tylko pośrednio, jako wyobrażenie subiektu - tak że wszystko stale zależy od jego samowiedzy. Jedynym światem, jaki każdy zna rzeczywiście, i o jakim wie, jest ten, który nosi w sobie jako wyobrażenie - a w skutek tego każdy uważa siebie za punkt środkowy tego świata. Dlatego też właściwie każdy jest dla siebie wszystkim; uważa siebie za posiadacza całej rzeczywistości i wobec tego oczywiście nic nie może być dlań ważniejsze nad niego samego. Tymczasem to ja, które w jego subiektywnym wyglądzie dochodzi do takich olbrzymich rozmiarów, w obiektywnym - kurczy się prawie do zera, a mia­nowicie do jakiejś jednej bilionowej cząsteczki żyjącej ludzkości. Przy tym każdy wie, z całą pewnością, że owo j a ważniejsze nad wszystko, ów mikrokosmos, w stosunku do którego cały makrokosmos jest tylko modyfikacją, akcydensem, owo ja, które jest jego światem - podlega śmierci; stąd też śmierć jest dlań równoznaczna z końcem świata. Oto są pierwiastki, z których na gruncie woli do życia wyrasta egoizm, stale leżący, jak przepaść szeroka, między człowiekiem a człowiekiem. Jeśli się zdarzy, że ktoś przez nią przeskoczy, spiesząc bliźniemu z pomocą, to wypadek taki jest uważany niemal za cudowny i wywołuje podziw i pochwały. Wyżej, w § 8-mym, przy wyjaśnianiu zasady moralnej Kanta, miałem sposobność wykazać w jaki sposób egoizm występuje w życiu codziennym, i jak zawsze wychodzi niczym szydło z worka, mimo że się go osłania grzecznością niby listkiem figowym. Grzeczność jest umówionym, systema­tycznym wypieraniem się egoizmu i powszechnie wiadomą obłudą; mimo to wszyscy ją pochwalają i jej wymagają; to bowiem co się pod nią ukrywa, jest tak szkaradne, że nie chcemy tego wiedzieć, choć wiemy doskonale, co się tam znajduje; zupełnie tak samo jak wymagamy, aby przedmioty wstrętne były okrywane choćby zasłoną. Egoizm dąży bezwzględnie do swoich celów wszędzie tam, gdzie mu nie staje na przeszkodzie albo jakaś siła zewnętrzna, jak np. obawa przed jakąś ziemską lub nadziemską potęgą, albo też jakaś pobudka prawdziwie moralna; wobec tego i wobec nieskończonej liczby jednostek egoistycznych „bellum omnium contra omnes" byłoby na porządku dziennym ku ogólnemu nieszczęściu. Toteż rozum tworzy wkrótce ustrój państwowy, który sam będąc wynikiem wzajemnej obawy przed wzajemną przemocą, zapobiega ujemnym skutkom po­wszechnego egoizmu przynajmniej o tyle, o ile można mu zapobiec na drodze negatywnej. Lecz tam, gdzie te dwie potęgi nie są w stanie czynnie mu przeciwdziałać, tam egoizm występuje natychmiast w całej swej okazałości - a widok to wcale nie piękny. Chcąc zwięźle wyrazić siłę tej antymoralnej potęgi i jednym pociągnięciem pióra nakreślić całą wielkość egoizmu, długo szu­kałem hiperboli dość emfatycznej, aby mogła sprostać zadaniu, i wreszcie znalazłem następującą: niejeden człowiek byłby w stanie zabić bliźniego w tym celu, aby jego tłuszczem wysmarować sobie buty. Lecz potem ogarnęła mnie niepewność, czy też to rzeczywiście tylko hiperbola. - Egoizm zatem jest pierwszą i najważniejszą, choć nie jedyną potęgą, którą pobudka moralna ma do zwalczenia. Stąd już widzimy, że aby móc przystąpić do walki z takim przeciwnikiem, pobudka ta musi być czymś bardziej realnym niż próżne mędrkowanie lub apriorystyczna bańka mydlana. - Na wojnie pierwszą rzeczą jest zasięgnięcie wiadomości o sile i pozycji nieprzyjaciela. W walce, o jakiej mowa, egoizm, jako główna potęga strony nieprzy­jacielskiej, przeciwstawia się przede wszystkim cnocie sprawiedliwości, która według mnie jest pierwotną i rze­czywiście kardynalną cnotą.

Dalej, cnocie miłości bliźniego przeciwstawia się często nieżyczliwość lub nienawiść. Zbadajmy źródło i hie­rarchię tych ostatnich. Nieżyczliwość w niższych swoich stopniach jest rzeczą bardzo częstą, niemal zwyczajną, i łatwo przechodzi w wyższe. Goethe ma słuszność, gdy mówi, że na tym świecie obojętność i niechęć są jak u siebie w domu (Powinowactwa z wyboru, cz.I rozdz.3). Szczęściem dla nas, rozsądek i grzeczność osłaniają je swoim płaszczem, nie pozwalając nam dostrzec jak dalece powszechna jest ta wzajemna nieżyczliwość i jak ustawicznie roz­grywa się „bellum omnium contra omnes" - choćby w myślach, jeśli nie można inaczej. Gdzieniegdzie zdarza się jej wypłynąć na powierzchnię, jak np. w wypadkach tak częstej, a tak nic i nikogo nie oszczędzającej obmowy; ale najsilniej wojna ta objawia się w wybuchach gniewu, które w większości rozmiarami swymi po wielokroć przewyższają rozmiary powodów i nigdy nie mogłyby być tak silne, gdyby nie to, że jak proch w fuzji, długi czas były ściskane, tłumione w postaci żywionej wewnętrznie i długo przeżuwanej nienawiści. - Nieżyczliwość w większości wypadków powstaje z nieuniknionych i na każdym kroku występujących starć różnych egoizmów. Prócz tego bywa czasem wywołana obie­ktywnie, widokiem rozmaitych występków, błędów, słabości, głupstw, wad i wszelkiego rodzaju niedoskonałości, które każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu posiada i popełnia, choćby tylko przypadkiem. Niechęć ta dochodzi czasem do takich rozmiarów, że niejednemu z nas, szczególnie w chwilach hipochondrii, świat może się wydawać z estetycznego punktu widzenia gabinetem karykatur, z intelektualnego - domem obłąkanych, zaś z moralnego -jaskinią oszustów i zbrodniarzy. Jeśli usposobienie takie trwa czas dłuższy, to przeradza się w mizantropię. - Wreszcie głównym źródłem nieżyczliwości jest zazdrość - albo raczej sama zazdrość jest już nieżyczliwością, wywołaną przez cudze szczęście, majątek, wyższość lub przywileje. Nikt nie jest od niej wolny, i już Herodot (111,80) wypowiedział zdanie, że „zazdrość jest człowiekowi wrodzona”. Jednakże stopnie zazdrości bywają bardzo rozmaite. Najjadowitsza i najbardziej nieubłagana jest zazdrość wtedy, gdy odnosi się do czyichś przymiotów osobistych; wówczas bowiem zazdroszczący nie może mieć żadnej nadziei dorównania temu, komu zazdrości; jest wtedy zarazem najnikczemniejsza, gdyż opa­nowany przez nią człowiek nienawidzi tego, co powinien czcić i kochać. Ale tak to już zwykle bywa: „Najbardziej, zdaje się, zazdrościmy tym, którzy siłą własnych skrzydeł porzucają wspólną nam wszystkim klatkę" skarżył się już Petrarca. Obszerniejsze uwagi nad zazdrością znajdzie czytelnik w drugim tomie Parergów, § 114. - Pod pewnym względem pokrewna zazdrości jest radość z cudzego nieszczęścia. Odczuwać zazdrość jest to jeszcze rzecz szczerze ludzka - lecz radość z cudzego nieszczęścia jest już czymś szatańskim. Rys czystej, prawdziwej radości tego rodzaju jest najbardziej nieomylną oznaką zupełnie złego serca - i głębokiej nikczemności. Należy raz na zawsze unikać tego, kto go objawił: Hic niger est, hunc tu, Romane caveto" [Ten, oto jest czarnym, tego właśnie, Rzymianinie, strzeż się]. - Zazdrość i radość z cudzego nieszczęścia, wzięte same w sobie, są wadami teoretycznymi: w pra­ktyce objawiają się jako złośliwość i okrucieństwo. Egoizm może prowadzić do zbrodni i do przestępstw wszelkiego rodzaju; lecz krzywdy i cierpienia, jakie wyrządza innym, są dlań środkiem jedynie, nie zaś celem, a zatem towarzyszą mu tylko przypadkowo. Dla złości i okrucieństwa - przeciwnie: ból i cierpienie innych jest dla nich celem, osiągnięcie zaś tego celu - rozkoszą. Dlatego też złość i okrucieństwo stanowią wyższy stopień zła moralnego. Zasadą najwyższego egoizmu jest: „Neminem juva, imo omnes, si forte conducit (a zatem zawsze tylko warunkowo!) laede" [Nie pomagaj nikomu, przeciwnie, krzywdź wszystkich, jeśli w tym znajdziesz swój interes]. Lecz złość wyznaje zasadę: „Omnes, qu-antum potes, laede" [Wszystkich, o ile możesz, krzywdź]. - Podobnie jak radość z cudzego nieszczęścia jest okrucieństwem w stanie teorii, podobnież okrucieństwo jest tą radością w czyn zamienioną, i przy nadarzającej się sposobności pierwsza zawsze przechodzi w drugie.

Wyprowadzenie z tych dwóch zasadniczych potęg złego po­szczególnych występków, które z nich wypływają, wchodzi już w zakres systematycznego wykładu etyki. Etyka systematyczna wyprowadziłaby z egoizmu obżarstwo i pijaństwo, rozpustę, sobkostwo, skąpstwo, chciwość, niesprawiedliwość, brak serca, dumę, pychę itp.; -z nieżyczliwości zaś niechęć, zazdrość, złośliwość, radość z cudzego nieszczęścia, szpiegującą ciekawość, oszczerstwo, zuchwalstwo, swawolę, nienawiść, gniew, zdradę, złość, mściwość, okrucieństwo itp. - Pierwszy z tych dwóch pierwiastków jest bardziej zwierzęcy, drugi - raczej szatański. Przewaga jednego lub drugiego, albo też przewaga popędu mo­ralnego, o którym dalej powiem, służyć może jako główna wytyczna w moralnej klasyfikacji charakterów. Nie ma człowieka, którego charakter nie zawierałby wszystkich trzech, choć w nieznacznej domieszce Skończyłem ów straszny przegląd potęg antymoralnych, po­dobny do tego, którego w „Pandemonium" Miltona dokonuje książę ciemności. Plan mój wymagał, abym najpierw wziął pod rozwagę ciemne strony ludzkiej natury; wskutek tego droga moja odbiega od ścieżek, wydeptanych przez innych moralistów, a staje się podobną do drogi Dantego, prowadzącej najpierw do piekła.

Zadaniem naszym jest odnaleźć taką pobudkę, która byłaby w stanie skłonić człowieka do postępowania wbrew owym popędom samolubnym i złym, tkwiącym tak głęboko w naturze, lub - gdyby fakty postępowania wbrew tym popędom były nam dane w do­świadczeniu - odnaleźć taką pobudkę, która by je nam wytłumaczyła w sposób prosty a dostateczny; podany wyżej przegląd potęg antymoralnych daje miarę trudności tego zadania. Jest ono tak dalece trudne, że aby je rozstrzygnąć dla ludzkości w ogóle, musiano wszędzie uciekać się do pomocy maszynerii nie z tego świata. Powoływano się na bogów, którzy nakazywali postępowanie pewnego rodzaju i sankcjonowali swój nakaz za pomocą kar i nagród, udzielanych rzekomo na tym świecie, lub na innym, do którego mieliśmy dostawać się po śmierci. Przypuśćmy, że wiara w taką naukę zakorzeniła się powszechnie, co byłoby zupełnie możliwe, gdyby ją wpajano od najwcześniejszego dzie­ciństwa; przypuśćmy dalej - co już jest daleko trudniejsze i znajduje daleko mniej potwierdzenia w doświadczeniu - że wywołała zamierzony skutek; wówczas osiągnięto by wprawdzie w ten sposób legalność postępowania, nawet przechodzącą granice, do których sięga prawo i policja - lecz każdy czuje, że nie będzie to bynajmniej to, co właściwie rozumiemy pod moralnością uczuć i zamiarów. Czyny, wywołane przez pobudki tego rodzaju miałyby przecież najoczywiściej źródło w egoizmie. Jakże mógłbym mówić o swej bezinteresowności, gdyby do jednych czynów mnie pociągała nagroda, a od innych odstraszała kara? Kto silnie wierzy w nagrodę na tamtym świecie, ten patrzy na nią jak na weksel, zupełnie pewny, choć długoterminowy. Obietnica, którą szafują żebracy, że na tamtym świecie datek wróci się stokrotnie, mogłaby niejednego skąpca skłonić do szczodrej jałmużny, udzieliłby jej chętnie w przekonaniu, że czyni korzystny wkład pieniężny, dzięki któremu na tamtym świecie zmartwychwstanie znowu jako bogacz. - Być może, że wielkie masy ludności poprzestają na pobudkach tego rodzaju; toteż religie, które są metafizyką ludu, nasuwają mu właśnie takie pobudki. Trzeba tu jednak zauważyć, że bardzo często mylnie oceniamy pobudki zarówno naszego własnego, jak i cudzego postępowania; niejeden człowiek przypisuje z całą pewnością swoje najszlachetniejsze postępki pobudkom powyższej kategorii, gdy tymczasem w rzeczywistości spełnia je z pobudek daleko czystszych i donioślejszych, choć jednocześnie daleko trudniejszych do wykazania - i często czyni coś pod wpływem bezpośredniej miłości bliźniego, nie umiejąc sam sobie wytłumaczyć swego postępowania inaczej, jak tylko rozkazem swego Boga. Tymczasem filozofia, tak w tym razie, jak i we wszystkich innych, szuka dla swego problematu wyjaśnienia prawdziwego, ostatecznego, opartego na danych natury ludzkiej, niezależnego od jakichkolwiek mitycznych komentarzy, religijnych dogmatów i transcedentalnych hipostaz, i chce znaleźć to wyjaśnienie w faktach doświadczenia zewnętrznego lub wewnętrznego. Nasze zadanie jest zadaniem filozoficznym; dlatego też pominiemy milczeniem wszelkie roz­wiązania, podawane przez religie; jeśli tu o nich wspomniałem, to tylko w tym celu, aby wykazać wielką trudność naszego zagadnienia.

Źródło: Arthur Schopenhauer; "O podstawie moralności"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz